Grudzień 2002 r.
Ojcowie wiedzieli już, że „ojca Zbigniewa zabrali rebelianci” i modlili się (nie rebelianci, tylko Ojcowie!) za niego, nie wiedząc czy za jeszcze żywego, czy za już umarłego.
Fragment z kroniki misji w Musongati gdzie pracuje o. Zbigniew
O. Zbigniew był na stacji misyjnej w NYABIHANGE. Nieopodal naszej elektrowni wodnej. Pojechał tam w niedzielę rano samochodem z Musongati, by odprawić dwie Msze św. Po pierwszej zauważył, że zbliżała się bardzo liczna grupa rebeliantów (kilkaset osób). Od grupy odbiło dwóch czy trzech i przyszedłszy przed kościółek, kazali o. Zbigniewowi iść za sobą. Nie wiedział, czy chcą go rozstrzelać; liczył się z tym. Zaprowadzili go do szefa całej grupy, który okazał się względnie uprzejmy, pytał co tu robi i czy ma pieniądze. Zgodnie z prawdą odpowiedział, że w samochodzie nie ma żadnych pieniędzy; miał jedynie drobne w kieszeni przy sobie, nie chwaląc się tym oczywiście. Wszystko zakończyło się w pokoju. Drugą Mszę św. odprawił w obecności niewielu ludzi, gdyż prawie wszyscy uciekli, i powrócił do Musongati, gdzie Ojcowie wiedzieli już, że „ojca Zbigniewa zabrali rebelianci” i modlili się (nie rebelianci, tylko Ojcowie!) za niego, nie wiedząc czy za jeszcze żywego czy za już umarłego