Pupil waszyngtonu – O. Sylwester Potoczny

18 września 2003 r.

J.S. Niedawno zaprzysiężonego na prezydenta Rwandy Paula Kagamego media brytyjskie, a w ślad za nimi także niektóre polskie, przedstawiają jako męża opatrznościowego, który przerwał ludobójstwo i ustabilizował sytuację społeczną w tym kraju. Kim, według Ojca, jest on rzeczywiście? o. Sylwester: Paul Kagame jest tym, który wszczął cały konflikt. Jest sprawcą tego, co stało się w Rwandzie od 1990 roku.

Wywiad w Naszym Dzienniku, rozmawia Jacek Szpakowski

Niedawno zaprzysiężonego na prezydenta Rwandy Paula Kagamego media brytyjskie, a w ślad za nimi także niektóre polskie, przedstawiają jako męża opatrznościowego, który przerwał ludobójstwo i ustabilizował sytuację społeczną w tym kraju. Kim, według Ojca, jest on rzeczywiście?

Paul Kagame jest tym, który wszczął cały konflikt. Jest sprawcą tego, co stało się w Rwandzie od 1990 roku. Nie sposób było nie zauważyć tzw. dobrej prasy, jaką Kagame ma szczególnie w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Czy więc można przypuszczać, że Waszyngton i Londyn to jego poplecznicy? Z drugiej strony Rwanda była od czasów kolonialnych związana z Francją.

W Afryce Centralnej ścierały się i ścierają nadal interesy Stanów Zjednoczonych i Francji. Do 1990 r. główną rolę w życiu politycznym Rwandy odgrywali Francuzi. Oni doradzali politykom, Legia Cudzoziemska ćwiczyła wojsko. Na początku lat 90. na ten region coraz silniej zaczęli oddziaływać Amerykanie. Człowiekiem Waszyngtonu w regionie został Kagame. Na początku jeszcze po cichu, później stopniowo coraz bardziej jawnie. W tajemniczych okolicznościach zginął przywódca Rwandy z rodu królewskiego, mówi się, że główną rolę w jego zniknięciu odegrali Tutsi z otoczenia Kagamego. Na początku lat 90. wchodzi on jednak do kraju przy pomocy Hutu. Są oni niezadowoleni z dawnego prezydenta i przyłączają się do Tutsi. Postąpili tak np. ludzie pułkownika Kaniarengue, który powoli staje się marionetką w rękach Kagamego. Wielu Hutu jednak z jego powodu przyłącza się do Kagamego i zaczynają walczyć o obalenie prezydenta Haviarimana Juvenali.

Jak w tym konflikcie zachowują się Stany Zjednoczone?

Kiedy wybucha wojna, Stany Zjednoczone pomagają rebeliantom Kagamego, którzy uderzają od strony Ugandy. Rebeliantom doradzają angielscy i amerykańscy wojskowi. Uganda to dawna kolonia angielska. Amerykanie, by rozszerzyć swoje wpływy w regionie, nie posługują się swoim wojskiem, lecz tym, które już tam jest, czyli miejscowymi rebeliantami. Kiedy Kagame uderza na Rwandę, Amerykanie naciskają na Francję, by wycofała się z tego regionu. Ponieważ te naciski z zewnątrz są bardzo mocne, Francuzi w 1993 r. są zmuszeni do opuszczenia Rwandy. Do kraju wkraczają rebelianci Kagamego, wspierani bezpośrednio przez Ugandę i pośrednio przez Stany Zjednoczone.

Jakie było tło tragicznych wydarzeń w Rwandzie w 1994 r.?

By uczciwie przedstawić to zagadnienie, trzeba porównać sytuację w Burundi i Rwandzie. Tutsi w Burundi mniej więcej co dziesięć lat masakrowali ludność, która dorastała do wolności. Ci, którzy chcieli w tym systemie coś zmienić, byli mordowani. Odbywało się to tak, że w rejon zamieszkany przez Hutu przyjeżdżał samochód ciężarowy z uzbrojonymi Tutsi, którzy następnie dokonywali pogromu. Przede wszystkim mordowano tych, którzy mieli ukończoną jakąś szkołę – ponieważ stanowili oni zagrożenie dla miejscowych władz. Takie rzezie odbywały się systematycznie w latach 1971, 1978, 1984. Było to niestety w tym kraju normą.W Rwandzie dawny prezydent chciał zapobiec takiemu stanowi rzeczy, z tym że większość w tym kraju stanowili Hutu, a zagrożeni byli Tutsi. Wspierał on mniejszość Tutsi w takim stopniu, że wkrótce przejęli oni cały handel oraz mieli duże wpływy we władzach. Rebelianci Kagamego, atakujący Rwandę, cały czas jednak twierdzili, że Tutsi są prześladowani. Trzeba zaznaczyć, że Tutsi uważają się za miejscową arystokrację, czyli ludzi predestynowanych do sprawowania władzy. Za wszelką więc cenę chcieli zdobyć pełną władzę w Rwandzie. W październiku 1990 r. rebelianci Kagamego uderzyli na Rwandę i od tego czasu na nowo odżyła niechęć pomiędzy Hutu a Tutsi. Przynajmniej od 30 lat był w tym kraju spokój. Hutu i Tutsi nie mordowali się tam od lat 60. Od czasu wkroczenia rebeliantów Kagamego wzrosła niepewność. Hutu obawiali się, że w nocy przyjdą Tutsi i będą ich mordowali, a Tusi obawiali się, że zabiją ich Hutu.

Co było bezpośrednią przyczyną masakry, w której zginęło 800 tys. ludzi?

Koszmar zaczął się w kwietniu 1994 r., kiedy został zestrzelony samolot, którym lecieli ówczesny prezydent Rwandy z prezydentem Burundi. Było to już ponad psychiczne możliwości Hutu w tym kraju. Tego nie mogli znieść ani zaakceptować. Dziewięćdziesiąt procent Hutu w kraju zostało zdominowanych przez mniejszość Tutsich. W momencie kiedy zabito im prezydenta, wybuchła w tym kraju nienawiść. My, misjonarze, byliśmy tam na miejscu i sami uważaliśmy, że jest to coś ponad możliwości psychiczne człowieka, że tego się nie da przyjąć. Kraje w tym regionie są krajami patriarchalnymi. Ojciec narodu jest rzeczywiście kimś niezwyczajnym, kimś wielkim. Dlatego zabicie prezydenta było takim czynem, który spowodował wyjście ludzi na ulice. Hutu uważali, że z Tutsi nie da się negocjować, że sprawę trzeba załatwić, używając siły. W tym czasie jednak wojsko było już podzielone. Część dowódców przeszła na stronę Kagamego, a reszta wojska była za słaba, by bronić kraju. Wkrótce wprowadzono jeszcze embargo dla wojsk rządowych i wojna musiała być przegrana, gdyż rebelianci cały czas byli uzbrajani. Resztka żołnierzy opuściła Rwandę, udając się do Demokratycznej Republiki Konga (DRK).

Jak postępował Kagame po zdobyciu Rwandy?

Wkrótce rebelianci Kagamego zajęli cały kraj, dokonując rzezi, które dorównywały masakrom z 1994 r. Tych, którzy nie zostali wymordowani, uwięziono. Do dziś około 200 tys. mężczyzn przebywa w więzieniach Rwandyjskich. Powszechnie wiadomo, że się ich systematycznie morduje, ponieważ są przeciwnikami Kagamego. Jeden z Tutsich powiedział mi, że nawet gdyby uwięzieni nie mieli ducha nienawiści do Kagamego, w tym więzieniu oni go nabyli, dlatego wszyscy uwięzieni muszą być zabici.

Jaką politykę prowadził Kagame po dojściu do władzy?

W 1996 r. zaczęły się problemy w DRK. Dwa lata później wojska ruandyjskie podporządkowane Tutsi zaatakowały DRK. Na terenie mojej parafii, która znajduje się na północy Rwandy, ludzi w tym czasie systematycznie mordowano. Działali partyzanci, którzy nachodzili tereny zamieszkałe przez Hutu w tej części kraju oraz w DRK. Siano tam ślepy terror. W 1998 r. wojska ruandyjskie pod dowództwem Tutsich rozpoczęły walkę o przejęcie władzy w DRK. To już nie był interes Rwandy. Realizowano interesy Stanów Zjednoczonych.

Czy więc Rwanda nie stała się dla Amerykanów przedsionkiem do Demokratycznej Republiki Konga, która znana jest z obfitości bogactw naturalnych?

Dla Stanów Zjednoczonych Rwanda nie ma żadnego większego znaczenia. To jest mały kraj, w którym nie ma żadnych bogactw naturalnych. Natomiast sąsiednia Demokratyczna Republika Konga jest rezerwuarem złota, diamentów, a nawet ropy naftowej.

Czy rzeczywiście, tak jak to się przedstawia w mediach, Hutu darzą życzliwością rządy Kagamego, gdyż mają olbrzymie poczucie winy?

Obecne władze Rwandy to bez wątpienia reżym wojskowy. Kiedy jestem tam, mam świadomość, że gdy tylko powiem coś, co nie zgadza się z linią władz, nazajutrz mogą znaleźć mnie martwego. Tak więc jeśli jest tam ktoś niezadowolony z władz, to lepiej, by tego nie okazywał. Jeśli są głosowania w wiosce, stawiają dwie urny: jedną białą, drugą zieloną. Ci, którzy są za Kagamem, wrzucają głosy do jednej urny, a ci, którzy są przeciwko – do drugiej urny. Każdy jednak wie, że jeśli wrzuci głos do niewłaściwej urny, może nie dożyć następnego dnia.

Jako obraz stabilizacji w tym kraju przywołuje się przykład wielu ministrów z plemienia Hutu, wchodzących w skład obecnych władz Rwandy.

Pierwszego prezydenta, który chciał rzeczywiście sprawować władzę, a nie być tylko figurantem, osadzono w więzieniu. Jeden z premierów został zastrzelony w Kenii. Następny uciekł z Rwandy. Każdy ma świadomość, że były to jedynie marionetki. Prawdę mówiąc, ja osobiście bardziej obawiam się Hutu, który jest na usługach Tutsi, niż samego Tutsi. Uważam, że obecny premier, który wywodzi się z plemienia Hutu, nie ma nic do powiedzenia. Oni po prostu ośmieszają się w oczach wszystkich.

Dziękuję za rozmowę