Homilia o. Jana Kantego Stasińskiego – Sanktuarium Św. Józefa – Poznań

Umiłowani w Chrystusie, Bracia i Siostry.

Umiłowani w Chrystusie, Bracia i Siostry

W dzisiejszej Ewangelii świętej słyszeliśmy słowa Chrystusa, pewien wyrzut wobec Apostołów: „Czemu bojaźliwi jesteście?” Mieć lęk to jest normalne uczucie, które często u człowieka się pojawia, ale bojaźń, strach to nie jest tylko uczucie, to jest pójście za tym uczuciem wbrew temu, co się powinno robić.

Najmilsi, myślę, że ta sprawa jest ważna, jeżeli przypominamy sobie o sprawach misyjnych, żeby unikać lęku.

Przyznam się, że mam bardzo wielkie opory, strach, lęk, ale nie chciałbym zgrzeszyć lękiem i jeśli mi przyszło mówić homilię wobec takiego areopagu karmelitów i dystyngowanych gości, to niech Pan Bóg da mi siłę, żebym mógł wypowiedzieć to, […] co dotyczy sytuacji, którą dzisiaj w tej Mszy Świętej przeżywamy w 50 lecie naszej misji karmelitańskiej w Afryce, w [Burundi i] Rwandzie.

Bracia i siostry […], ten jubileusz 50-lecia obchodzony dzisiaj powinien być jubileuszem 100-lecia, bo ta myśl, aby Karmelici wyjechali na misję jako zorganizowana grupa, bo jednostki wyjeżdżały wcześniej, pojawiła się o wiele wcześniej. Ta myśl powstała dla uczczenia 50 rocznicy odrodzenia prowincji polskiej karmelitów [bosych]. Teraz są dwie prowincje, ale 50 lat temu było nas o wiele mniej, była też tylko jedna prowincja karmelitów, która później została podzielona na dwie, obecnie jest prowincja krakowska i warszawska, do której należymy. Dzisiaj mamy wielu gości z prowincji krakowskiej. Powstałą myśl wyraził ojciec Leonard od Męki Pańskiej, który nas na misję poprowadził, który z nami pojechał, któremu zawdzięczamy [to], że zaczęliśmy. To był człowiek z jednej strony święty, z drugiej bardzo pracowity. Miał trudności, jeżeli chodzi o kontakt z ludźmi, ale ten kontakt potrafił bardzo dobrze wykorzystywać, bano się go wysłać na misję, przełożeni w pierwszym momencie ulegli strachowi, właściwie nie chcieli, aby ojciec Leonard jechał z nami, jednak bez niego to wszystko byłoby niemożliwe. Był naprawdę święty. On jako ksiądz wyświęcony w 1938 r. był spowiednikiem młodego Karola Wojtyły. Karol Wojtyła napisał kilka, kilkanaście listów do ojca Leonarda, dziękując mu. Cieszę się, że ojciec Leonard był także moim spowiednikiem, gdy byłem tutaj w Poznaniu, gdy nie wiedziałem jeszcze, że będę zakonnikiem. Ojciec Leonard zorganizował tutaj chór mariańskiego śpiewu, który dużo dobrego zrobił, a gdy został mianowany odpowiedzialnym za wyjazd na misje, to zrobił rzeczy niesamowite, wykonał ogromną pracę, a był już wtedy schorowany. To był człowiek, który umiał walczyć, z gnębiącym go czasem lękiem. Miałem możliwość wielokrotnie z nim rozmawiać. Dziękujemy Panu Bogu, żeśmy dzięki niemu wyjechali. Wszyscy mieliśmy pewne opory, on nie miał oporów co do wyjazdu, ale miał opory w stosunku co do tego, że nas karmelitów [bosych] jest tak mało. [Mówiono pokątnie], że jeśli wyjedzie grupa od 10 do 12 osób, to będzie to wykrwawienie prowincji. Wyjechało dokładnie 11. Pewien inteligentny człowiek wymyślił dobre powiedzenie, które głosiło, że to będzie pierwszy rozbiór polskiej prowincji karmelitów za czasów Remigiusza I Wielkiego, bo przełożony był wysokiego wzrostu.

W każdym razie wyjechaliśmy. Zgłosiło się na początku tylko kilku, ja się nie zgłosiłem, chociaż byłem za misjami. Byliśmy odizolowani, ja byłem bardzo mało zorientowany na potrzeby świata, na potrzeby kościoła na misjach, uważałem, że misje będą czymś dobrym dla karmelitów. Czułem się tutaj bardzo dobrze w moim rodzinnym Poznaniu. Przed samym wyjściem tutaj na Msze Świętą ojciec Kamil, który siedzi tutaj obok mnie, Poznaniak, mówił: „właściwie nas z Poznania było trzech maludów”, bo był też trzeci ojciec Kasjan, który już zamarł i jest w niebie. Byliśmy maludami, a inni to byli ludzie normalnego wzrostu.

Wyjechaliśmy. Ojciec Leonard tak to zorganizował, że jedynie można mu zazdrościć jego gorliwości i umiejętności. Po drodze byliśmy też na osobnej audiencji u Ojca Świętego Pawła VI, ja tam popełniłem pewną niestosowność, nie wolno było wnosić magnetofonów, nam natomiast podarowano niewielkie magnetofony przed wyjazdem i ja go wziąłem pod płaszcz zakonny, tak że Ojca Świętego nagrałem. Ojciec święty zapytał po polsku: „umiecie mówić po Włochy?”, bo znał trochę język polski, bo był sekretarzem nuncjatury. I takie zdanie się nagrało, potem ta kaseta mi zginęła.

Przejdźmy do treści, do części właściwej. Karmelici [ po 10 latach pracy w Burundi musieli się przenieść do] Rwandy. Oba kraje [leżą] w centrum Afryki, nazwane Szwajcarią Afryki ze względu na swoje piękno. Gdy była u nas Ewa Szumańska ta od Pamiętnika młodej lekarki, to powiedziała, że nigdzie nie widziała tak pięknej Afryki jak tam, a była w Afryce w dziewięciu innych krajach. Jednak najważniejsi są ludzie. Jest taka zła opinia zwłaszcza o Rwandzie i Burundi, były tutaj wielkie zamieszki polityczne, które powodowały, że ludzie się zabijali. Jednak na ogół ci ludzie są tak kochani i spokojni, że proszę sobie wyobrazić, że Belgowie, bo to była kolonia belgijska razem z Kongo do armii kolonialnej nie brali ludzi z Rwandy ani z Burundi, bo uważali, że to są za spokojni ludzie, więc nie nadają się na żołnierzy. Oni stracili głowę, gdy zostali politycznie zniszczeni, o tym można by dużo mówić, ci ludzie nie zasługują na pogardę. Czasem, kiedy mówię, że byłem w Rwandzie i Burundi, to ludzie mówią, że byłem u tych morderców. Myślę, że w Polsce bardziej byśmy kwalifikowali się na morderców, gdyby wziąć pod uwagę procent ludzi zamordowanych przed urodzeniem, tam tego nie ma wcale, dzięki Bogu.

Tam można było zobaczyć jak człowiek, który nie zna Chrystusa, potrafi czekać na Niego, czekać na Ewangelię. Wierzenia, które występują w Afryce subsaharyjskiej, są niesamowite, tam wszędzie przed chrześcijaństwem panował monoteizm, wiara w Jednego Boga i to nie są żarty. Takie informacje można też znaleźć w Internecie, gdzie kulturoznawcy o tym piszą. To jest rzecz ciekawa, że tam nie było bałwochwalstwa, co było częste na przykład w krajach azjatyckich czy amerykańskich przed chrześcijaństwem, gdzie były różne totemy czy jakieś wyobrażenia Boga. Znawcy tematu […] uważają, że tak czystego monoteizmu, jak tam nie było nigdzie.

Niektórzy mówią, że dzięki Bogu wśród misjonarzy działających w tamtym miejscu byli Ojcowie Biali, którzy w Polsce mają swój klasztor w Lublinie, ich zgromadzenie założył kardynał Lavigerie. Byli bardzo dobrze przygotowani, byli po doktoratach z kulturoznawstwa, rejestrowali mieszkańców tamtych okolic, zwłaszcza ojciec Bernard Holenderczyk robił cuda. Mieszkańcy byli analfabetami, a on zbierał niesamowite materiały poprzez nagrywanie przysłów, nazw, opowiadań. Tam żyją ludzie, którzy wierzą w Jednego Boga i wiedzą, że jest to dobry Pan, który daje życie, który wszystko stworzył. Mówią o tym ich przysłowia, a jest ich cała masa. U tych ludzi nie było niestety wiary w życie pozagrobowe. Wierzyli, że człowiek czymś jest po śmierci, że jest jakimś duchem, że źli ludzie potem są złymi duchami i ludziom dokuczają. Istnieje pewne niebezpieczeństwo, że te duchy staną się zaczątkami wielobóstwa.

W starożytności, przed Chrystusem Panem żył w Neapolu pewien poeta, Rzymianin, który powiedział, że największym producentem wielu bogów jest strach. Chrystus w dzisiejszym czytaniu ostrzega nas przed uleganiem strachowi. Strach może stać się niebezpieczny i zagrozić także monoteizmowi u tych prostych ludzi i temu się przeciwstawia chrześcijaństwo, wskazując na to, że Bóg jest dobry i daje życie i trzeba Go czcić, bo tam nie było czczenia Boga, raczej podchlebiano złym duchom i mogłoby dojść do tego, że te złe duchy zajęłyby miejsce Boga.

Jakie są konsekwencje misji, dla nas, dla Kościoła, dla [nas tu] zgromadzonych? Wniosek jest taki, że nie trzeba się kierować strachem. Dla misjonarza ważną rzeczą jest mitygowanie strachu. Istnieje obawa, uczucie obawy, ale uleganie obawie, tak jak Apostołowie w dzisiejszej Ewangelii, którzy nie tylko się bali, którzy powiedzieli do Chrystusa, że Mu na nich nie zależy: „Nauczycielu nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?”. To jest grzech strachu. Grzechem nie jest to, że się boją, lecz to, że za tą bojaźnią idą, że narzekają na Chrystusa.

Misjonarze mają walczyć z tym strachem u siebie i innych. Bojaźliwy człowiek może mieć strach przed zrobieniem czegoś, co powinien uczynić i to jest grzech. Jeżeli jest pielęgniarka, która powinna pomagać choremu na covid i boi się, że się zarazi i przez ten strach nie wypełni swojej powinności, to ulega strachowi, a jeżeli mimo że ma strach robi to, co powinna, to jest w porządku. Myślę, że sytuacja na misjach może nam to przypominać, żebyśmy nie naśladowali Apostołów w tym zachowaniu cytowanym przez dzisiejszą Ewangelię, ale żebyśmy pamiętali słowa Chrystusa z Ewangelii św. Marka pochodzące najprawdopodobniej z chwili przed Wniebowstąpieniem Chrystusa: „Idźcie na cały świat, głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu”.

Szczęść Boże!