Do Afryki przyjeżdżają ludzie różni, szukając rożnych twarzy nieznanego kontynentu. Są obieżyświaty, są coraz liczniejsi ciekawi egzotyki turyści, ale i zaczynają pojawiać się pielgrzymi. Ci o których tu opowiem, są jedyni w swoim rodzaju.
Pielgrzymi, nie goście.
Od siedmiu lat przyjeżdżają do Gahunga w Rwandzie pielgrzymi z Niemiec. Przybywają do naszej misji zabitej dechami, na peryferiach kraju, jakim jest Rwanda. Przyjeżdżają z namaszczeniem, jakby do sanktuarium. I to sanktuarium Miłosierdzia. To pielgrzymi nietypowi. Pokonują tysiące kilometrów, by za każdym razem pokłonić się Miłosiernemu Jezusowi w Gahunga czy Matce Bożej w Kibeho, by prosić wstawiennictwa we własnych potrzebach, lecz także przybywają pokłonić się najbiedniejszym.
Przyjeżdżając przed obraz Miłosierdzia, w zbyt małym obskurnym kościele parafialnym na końcu świata, tym miłosierdziem chcą promieniować. Nie są ani gorliwymi wyznawcami pobożności modlitewnych czuwań nocnych, ani obojętnymi turystami ciekawymi upokarzającej biedy jako nowej atrakcji. Przyjeżdżają nie tylko, by przed Jezusem Miłosiernym się pokłonić, ale by z Jezusem i w Jego Imieniu, pokłonić się potrzebującym.
Przyjeżdżają, by biednych wspomóc, ale przede wszystkim z biednymi choć chwilę pobyć, pomodlić się ich modlitwą i zatańczyć przed Obrazem Miłosierdzia. Przybywają przede wszystkim, by z biednymi wspólnie wzrastać w najgłębszym rozumieniu czym w istocie kult Miłosierdzia powinien się charakteryzować.
W tym roku, udało mi się przekonać pielgrzymów, by obok Rwandy odwiedzili Burundi. Przez długie miesiące przygotowując wizytę, próbowałem pokazać, że Burundi też jest ziemią świętą, gdzie przed cierpieniem ludzi ubogich warto się zatrzymać, zdjąć sandały i posłuchać obecnego i przemawiającego tu Boga. Mimo powszechnego zniechęcania do podróży do tego nieznanego kraju, przełamali lęk i uprzedzenia innych. W końcu mogliśmy ich powitać na naszej burundyjskiej ziemi. Jechaliśmy trzema samochodami. Po pierwszej godzinie podróży, duchowy przewodnik grupy zapytał wprost – „Słuchaj Maciek, a gdzie jest wojsko i bojówki na drogach? Przecież tu jest wojna.” A kto Ci to powiedział, że tu jest wojna? – zapytałem ciekawy linii obrony. – Przecież w telewizji mówią i nawet na stronach internetowych Niemieckiego MSZ wisi ostrzeżenie przed udaniem się do Burundi – bronił się bezradnie wobec tego co widział na własne oczy. W tym momencie zrozumiałem, ile odwagi i zaufania do nas wymagała ta decyzja, by odwiedzić nas w Burundi. Tym bardziej zobaczyłem w naszych gościach odważnych pielgrzymów.
To ludzie z fundacji Abana Baseka, tzn. uśmiechające się dzieci. Sami, wjeżdżając do kraju lekko zestresowani, widząc mimo okrutnej biedy, uśmiechające się dzieci pozdrawiając ich z drogi jak Papież gości, zaczęli się uśmiechać. Spodziewali się wojny, a przeżyli 5 dni nieustannego świętowania.
Śladami Miłosierdzia
Współpracuję z wieloma organizacjami na rzecz funkcjonowania naszych misji i licznych dzieł, które prowadzimy. Większość z nich znam z adresów pocztowych i mailowych, na które posyłam prośby o pomoc. W fundacji Abana Baseka jest inaczej. Znam twarze tych, którzy pomoc organizują i własnym groszem się dzielą. Powiedziałem im to w ogrodzie w Gahunga zajadając się smakowitymi plackami bananowymi. Zrobiło się nie tylko słodko, ale i wzruszająco. Tak, bo Miłosierdzie nie ma polegać na najlepiej zorganizowanej strukturze pomocowej, ale Miłosierdzie ma mieć twarz zarówno osoby kochanej jak i kochającej.
Przejechaliśmy trasę po wszystkich naszych pięciu misjach. To nie goście, ale pielgrzymi, którzy pozostawiają po sobie ślady swojej obecności. Każdy etap pielgrzymki to kolejna twarz miłosierdzia.
a. Miłosierdzie o twarzy szkoły, boiska, kuchni i przedszkola
Zaczęliśmy w Gahunga. Ostatni pielgrzymi dolecieli do stolicy o drugiej w nocy. O 9.30 na drugim krańcu kraju świętowaliśmy już z biskupem diecezji otwarcie kolejnych 8 klas parafialnej szkoły podstawowej imienia Matki Bożej Szkaplerznej. Piętrowy budynek, pierwszy w okolicy, w całości sfinansowany przez fundację, skupiał uwagę podekscytowanych dzieci, którzy po raz pierwszy oglądali z góry dach starej części szkoły, misję Ojców Karmelitów, a nawet kościół parafialny. To nie lada przeżycie. Jednak rozmach inwestycji zrobił wrażenie również na przedstawicielu administracji rządowej, kiedy to podczas przemowy przyznał się, że odwiedzając budowę zastanawiał się czy Karmelici budują uniwersytet czy szkołę podstawową. Pokusy sprywatyzowania budynku podpowiadali i inni przedstawiciele szkolnictwa, sugerując, że szkoda takiego budynku na takie dzieci z takiej wioski. Jednak postawiliśmy na swoim. Dziecko z Gahunga ma prawo do uczenia się w solidnym budynku podobnie jak dziecko ze stolicy. Kościół ma podnosić ludzi w górę, rozbudzać ambicje w upokorzonych biedą regionach, otwierając perspektywy nadziei na przyszłość, że kolejnemu pokoleniu może będzie lepiej żyć w tym niesprawiedliwym świecie. Budynek szkoły w Gahunga jest najwyższy, ale poziom nauczania jednak niepokojąco niski. Teraz czas na pracę u podstaw.
Kościelni oficjele jak i miejscowi urzędnicy przyzwyczajeni do przywilejów, po świętowaniu w kościele i szkole, zasiedli pierwsi do posiłku. Miłosierni pielgrzymi, fundatorzy szkoły jak i wspomnianego przyjęcia, cierpliwie czekali na swoją kolejkę. Czasami jednak resztki jedzenia smakują smakowicie, szczególnie w atmosferze radości i dumy z dokonanego dzieła.
Pierwszy dzień pielgrzymki to nie tylko radość z ukończenia budowy szkoły, ale początek kolejnego etapu biegu Miłosierdzia w parafii Gahunga. Biskup w obecności głównego sponsora, sędziego piłkarskiego z licencją na mecze międzynarodowe, wbudował kamień węgielny pod budowę kompleksu sportowego. Pełnometrażowe boisko piłkarskie i profesjonalny teren do koszykówki, siatkówki i piłki ręcznej w cieniu nowo wybudowanego Kościoła w Gakoro, to kolejna twarz Miłosierdzia, wobec tysięcy błąkającej się młodzieży na północy Rwandy. Wspomagając równocześnie rodzący się klub sportowy FC Olimpique Carmel w Gitega w Burundi, zamarzył nam się międzynarodowy mecz na karmelitańskim terenie w Gahunga.
Nasi pielgrzymi Miłosierdzia nie patrzą tylko wysoko i daleko. Widzą blisko i konkretnie. Jedna ze stałych pielgrzymów zaoferowała się, by odnowić i powiększyć klasztorną kuchnię, a druga, nie chcąc być gorsza, dorzuciła na prysznice w klasztorze, mówiąc – „dużo pracujecie, potrzebujecie gdzieś się godnie umyć.” Nie ukrywam, lubię takie Miłosierdzie.
Niestrudzony przewodnik pielgrzymki, ksiądz Andrzej po raz jedenasty w Gahunga, przeglądając plany rozbudowy kuchni, wspomina o konieczności rozpoczęcia kroków administracyjnych do budowy przedszkola. Oznajmił, że fundusze częściowo zebrane już czekają na wydanie. Jednak mała karmelitańska wspólnota przy ogromie pracy w parafii, nie jest w stanie na czas przerobić hojności pielgrzymów, by przekuć ofiary w trwałe dzieła miłosierdzia. Byliśmy zmuszeni do planowania piętrzących się projektów stopniowo etapami. W obranej strategii, kolejnym etapem, będzie przedszkole. Tuż obok parafialnego kościoła, najmniejsze dzieci będą miały szansę spędzania czasu z rówieśnikami pod okiem profesjonalnej kadry. Miłosierdzie ma być objawiane od najmłodszego, by w jego objęciach dziecko wzrastało.
b. Miłosierdzie o twarzy wody, drzewa, domu i muzyki
Po kilku dniach spędzonych w Rwandzie, pielgrzymi pojawili się w Burundi. Ich miłosierdzie uprzedziło ich fizyczną obecność. Przyjeżdżając po raz pierwszy do Burundi, mogli już zobaczyć owoce ich wcześniejszej hojności.
Na naszej misji w Musongati, po Eucharystii celebrowanej przez bp. Jerzego Mazura z Polski, będącego w odwiedzinach polskich misjonarzy, pielgrzymi mogli zobaczyć studnię głębinową z pompą zasilaną energią słoneczną. Otwarli też prysznice udostępnione dla coraz liczniejszych pielgrzymów, przybywających do powstającego sanktuarium maryjnego. Woda popłynęła w klasztorze. Gdy niektórzy z pielgrzymów wychodzili z klasztornej toalety, dyskretnie zwróciłem uwagę, że mogli też umyć ręce dzięki ich pomocy. Zdziwili się, że można było żyć i posługiwać bez wody. Wtedy dowiedzieli się, że w porze suchej to parafianie przynosili do klasztoru każdy litr wody pitnej w plastikowych bidonach na głowach. Wysłuchali niedowierzając. Coraz bardziej przekonując się, że dobre miłosierdzie potrafi zmieniać realnie życie drugiego.
To pielgrzymi są tymi którzy nas zaskakują. Na rok przed przyjazdem, ksiądz Andrzej zaczął zachęcać nas do projektu sadzenia drzew. Na etapie przygotowań pojawiało się wiele pomysłów, w końcu stanęło na ponad tysiącu drzew owocowych w Burundi. Na naszym terenie w Makebuko rośnie już 2,5 hektara drzew avocado. W karmelitańskim ogrodzie w Gitega rosną pomarańcze, avocado, japońskie śliwki i inne afrykańskie cuda. Jednak największą ilość drzew posadziliśmy w trzech pigmejskich wioskach, gdzie drzewo ma być jednym z koniecznych kroków w zmniejszeniu problemu niedożywienia 207 pigmejskich rodzin.
Pielgrzymka do pigmejskiej wioski stanowiła ważny krok na trasie. Pielgrzymi, którzy ufundowali 3 domy, mogli się osobiście przekonać w jakich warunkach żyją ludzie w XXI wieku. W wiosce Musenyi gliniana lepianka to popis architektonicznego polotu. Większość populacji żyje w szałasach z trawy. Niedowierzaniu nie było końca. Jednak to nie bieda zszokowała pielgrzymów, ale dotknęła ich radość Pigmejów z jaką przyjęli gości z daleka. Taniec pośrodku szałasów i pierwszych 14 wybudowanych domów, stanowiło doświadczenie tak surrealistyczne, że wręcz mistyczne. Na koniec pielgrzymki, w wiosce bez domów, toalet i dróg, pielgrzymi wręczyli wszystkim mieszkańcom roczne ubezpieczenia zdrowotne. Ubezpieczenie konieczne aby dzieci nie zmarły na malarię, by Pigmeje mogli mieć dostęp do podstawowej służby zdrowia, by móc się spotkać za rok w komplecie. Duża żółtawa karta ze zdjęciem rodziców i całą listą dzieci to paszport do nowego wymiaru dla pigmejskiej mniejszości. Patrzyłem na to wszystko lekko z boku, ciesząc się tym jak pielgrzymi wręczają osobiście karty każdej rodzinie, wymieniając uścisk dłoni. Miłosierdzie tego popołudnia miało dla mnie kolor żółtej karty.
Przewodnik grupy dotknięty tym co zobaczył, oznajmił, że ofiaruje 10 kolejnych domów. Nagrał filmiki i puścił w eter. Wieczorem, ciesząc się przy czerwonym winie z pielgrzymami dobrego Miłosierdzia, widziałem jak zerkał co chwilę w telefon. Około 21.00 wzniósł toast i oznajmił – mamy kolejnych dwanaście, ludzie w świecie są poruszeni tym co zobaczyli. Dzień zakończyliśmy perspektywą budowy 30 nowych domów dla pigmejskich szałaśników. Gdyby się to marzenie zrealizowało, w wiosce już tylko 28 rodzin żyłoby bez domu.
Jednak pielgrzymi Miłosierdzia zaskakiwali do końca. Dla nich miłosierdzie jest kolorowe. Wszędzie gdzie poruszaliśmy się na trasie, towarzyszyła nam miejscowa muzyka. Śpiew, bębny i taniec to przecież lokalna specjalizacja. Jednak pielgrzymi widzą sens, by wspierać ewangelizację przez muzykę. Po koncercie muzycznym młodzieży w Gitega, ufundowali stroje dla chóru św. Elżbiety od Trójcy Świętej, wsparli rodzącą się pierwszą szkołę muzyczną w kraju. Teraz marzy się nam Carmel Musci Festival. Znając zacięcie pielgrzymów i oddanie naszych animatorów, wszystko jest możliwe. Może kiedyś wręczymy pierwszą nagrodę dla najlepszego chóry w Burundi z karmelitańską statuetką – ABANA BASEKA.
Czas minął szybko. Z Burundi pielgrzymi wyjeżdżali w strugach deszczu pod urwaniem chmury. Tak dojechaliśmy do Sióstr Karmelitanek Bosych w Cyangugu, na skraju lasu tropikalnego. Na porannej Eucharystii przedstawiając Siostrom gości, powiedziałem – to nie są turyści, to nie są goście, to są pielgrzymi Miłosierdzia. Gdziekolwiek bowiem się pojawiają, zostawiają po sobie ślady dobra. Siostry klauzurowe obróciły się w ich stronę i zaklaskały. Od tego dnia będą modlić się za wszystkich zaangażowanych w Abana Baseka, by wyznawane w głębokiej wierze Miłosierdzie miało zawsze twarz uśmiechu i dobroci. Wszystkich Dobroczyńców i Przyjaciół misji zapraszamy do pielgrzymki śladami dobrego miłosierdzia.
o. Maciej Jaworski OCD