One po prostu wydają się być szczęśliwe – O. Fryderyk Jaworski

Boże Narodzenie 2003 r.

Chwytające za serce są spotkania z afrykańskimi dziećmi, które, choć pozbawione w 98 % tych dóbr, jakie posiadają dzieci w Europie, tak pięknie i chciałoby się powiedzieć, nieustannie obdarzają nas swoim szczerym i autentycznym uśmiechem. A ich wdzięczność za najmniejszy, ofiarowany im drobiazg nie ma miary. To brzmi paradoksalnie, ale one po prostu wydają się być szczęśliwe. Jest to, moim zdaniem, jedna z większych różnić między naszym europejskim światem a Afryką. Ponadto, jest to potwierdzenie, że tajemnica szczęścia ludzkiego jest wpisana w tajemnicze warstwy serca, a nie w stan materialnego posiadania.

To już dokładnie miesiąc jak wylądowałem na Czarnym Lądzie, w stolicy Rwandy – Kigali. Nie da się ukryć, że również tutaj, w Afryce, czas płynie szybko. Zaledwie jeden miesiąc. A tak wiele się wydarzyło.

Pamiętacie zapewne, że moim chrztem misyjnym miała być Bujumbura, stolica Burundi. Niestety, sytuacja polityczna w tym kraju od wielu już miesięcy jest bardzo niestabilna i nic nie wskazuje na to, że jakaś szybka zmiana nastąpi w najbliższym czasie. Stąd nasza karmelitańska Delegatura misyjna zdecydowała się na przeniesienie braci studentów filozofii z naszego domu w Bujumbura do Kabgayi, w Rwandzie. Z takich to powodów pozostałem w tym kraju i jestem obecnie w Butare, niewielkim miasteczku uniwersyteckim, drugim co do wielkości po stolicy Kigali. Klimat jest tutaj całkiem znośny, stąd nasza placówka misyjna tonie w przepychu soczystej zieleni drzew, krzewów i kwiatów. Otaczające nas piękno natury jest w jakiejś mierze odblaskiem chwały Stwórcy i do Niego odsyła, ale jest to również zasługą naszego karmelitańskiego ogrodnika, którym jest o. Teofil. Doglądany, a właściwie pieszczony przez niego od wielu już lat ogród jest autentyczną oazą spokoju i piękna. Nasz senior, jak Mały Książe Antoine’a Exupery’ego troszczy się o każdy jego szczegół i z miłością pochyla się nie tylko nad jedną różyczką, ale nad setkami różnych roślinek, kwiatów, krzewów i drzewek. Stąd wiele osób, nie tylko z Rwandy, ale niemal ze wszystkich sąsiednich krajów, chętnie zajeżdża do tej oazy ciszy i spokoju. Służy temu również nasz niewielki dom rekolekcyjny, który może przyjąć jednorazowo około 20 osób.

Korzystają z tego również a może i przede wszystkim nasi bracia postulanci i nowicjusze, gdyż nasz dom jest przede wszystkim domem formacyjnym. Ta pełna przepychu natura i bardzo przyjaźnie nastawiony do nas afrykański człowiek (bez wchodzenia w szczegóły) jest chyba jakąś formą rekompensaty za dzielącą nas od bliskich nam osób przestrzeń (około 6000 km i zaledwie 8 godz. lotu samolotem). Spotkanie z Afrykańczykiem może być bardzo ubogacające. To prawda, że najpierw trzeba się „oswoić” z jego światem, trzeba poznać jego mentalność, wyzbyć się uprzedzeń, jeśli takowe się posiada, otrzeć się choć trochę o jego zwyczaje i tradycje, aby odkryć w tym człowieku urzekające piękno dziecka Bożego, pomimo tak wielu ran, jakie zostały mu zadane na przestrzeni ostatnich lat. Chwytające za serce są spotkania z afrykańskimi dziećmi, które, choć pozbawione w 98 % tych dóbr, jakie posiadają dzieci w Europie, tak pięknie i chciałoby się powiedzieć, nieustannie obdarzają nas swoim szczerym i autentycznym uśmiechem. A ich wdzięczność za najmniejszy, ofiarowany im drobiazg nie ma miary. To brzmi paradoksalnie, ale one po prostu wydają się być szczęśliwe. Jest to, moim zdaniem, jedna z większych różnić między naszym europejskim światem a Afryką. Ponadto, jest to potwierdzenie, że tajemnica szczęścia ludzkiego jest wpisana w tajemnicze warstwy serca, a nie w stan materialnego posiadania. Na zasadzie kontrastu widać tutaj niektóre elementy ludzkiej wrażliwości, które w Europie gdzieś się zapodziały na skutek ciągłego pośpiechu i gorączkowej pogoni za pieniądzem i dobrobytem. To tak krótko, jeśli chodzi o tzw. rekompensatę. Nasza posługa zakonna w Butare, innymi słowy nasz apostolat jest w istocie w pełni karmelitański i sprowadza się zasadniczo do pracy formacyjnej w szerokim tego słowa znaczeniu: formujemy nie tylko naszą młodzież zakonną, ale i również miejscowe duchowieństwo, zgromadzenia zakonne, których tutaj jest bardzo wiele. Mówi się nawet, że Butare to taki afrykański Watykan. Tak więc, przynajmniej na jakiś czas, osiadłem na rwandyjskim Watykanie. Niezbadane są zamysły Pana i niech będzie za nie uwielbiony. Dołączam dzisiaj do Anny, matki Samuela i Dziewicy Maryi, aby razem z nimi śpiewać hymn uwielbienia Stwórcy za wszystkie rzeczy, które dla nas uczynił.

Na tym kończę moje spontaniczne i nieskładne myśli. Ufam, że z czasem dane mi będzie wejść głębiej w tajemnicze piękno afrykańskiej duszy. Na razie jestem w tym temacie zupełnym nowicjuszem. Pozdrawiam Was bardzo serdecznie, prosząc pokornie o modlitwę. Nie czynię tego ze względu na jakieś trudności czy problemy, które zwykle skłaniają nas do takiej prośby, ale dlatego, by moje zauroczenie i, chyba mogę tak powiedzieć, miłość do Afryki oraz związana z nimi wewnętrzna radość i pokój, które mi towarzyszą od przybycia na ten kontynent nie ustały! Aby moja wdzięczność wobec Pana, który jest źródłem i dawcą wszelkiego dobra stawała się coraz większa i bardziej wymowna. Abym razem z Maryją mógł śpiewać nieprzerwanie Magnificat na tej ziemi zbroczonej bratnią krwią i być narzędziem pojednania i pokoju, którego tutaj, jak z resztą wszędzie, tak bardo potrzeba.

Z wyrazami wdzięcznej pamięci i darem modlitwy
Fryderyk Wiesław Jaworski OCD
Butare