MISJA Czcigodnej Służebnicy Bożej KUNEGUNDY SIWIEC wczoraj i dzisiaj

Ojciec święty Leon XIV podczas Mszy Świętej inaugurującej pontyfikat, w wygłoszonej homilii powiedział między innymi:
„Miłość i jedność – dwa wymiary misji powierzonej nam przez Jezusa Chrystusa”.
„… rzucić w wody świata nadzieję Ewangelii; aby wszyscy mogli odnaleźć się w objęciach Boga”.
” … kochać swoich braci i siostry „więcej”, czyli składając ofiarę życia za swoich braci i swoje siostry”.
Jakżeż bliskie wydały mi się te zdania w odniesieniu do czcigodnej służebnicy Bożej Kunegundy Siwiec, której historię życia, duchowość oraz posługę ewangelizacyjną wśród żywieckich górali, właśnie poznawałam i nad nią rozmyślałam. Refleksjami, jakie wówczas się narodziły, pragnę podzielić się z Wami.

„Miłość i jedność – dwa wymiary misji powierzonej nam przez Jezusa Chrystusa”.

Jest piękny, słoneczny dzień czerwcowy 1923 roku. Krętymi ścieżkami beskidu żywieckiego wędruje góralka w samodziałowej marszczonej spódnicy, haftowanej bluzce i kwiaciastej chuście okrywającej ramiona. Stroju dopełnia zgrabnie upleciony wełniany serdaczek i skórzane kierpce na stopach. Na plecach niesie tobołek. Dłonią, co jakiś czas dotyka zawiniątka z grubego szarego płótna, jakby sprawdzała całość zawartości. Któż to tak spiesznie stąpa po kamienistej ścieżce, co jakiś czas lekko przeskakując potoki? To Kunegunda Siwiec, zwana Kundusią, wraca z Wadowic do Stryszawy, a tam do przysiółka zwanego Siwcówka. Jest nad wyraz szczęśliwa, rozradowana, aż blask jakiś bije z jej twarzy. Co takiego się wydarzyło? Otóż Kundusia złożyła profesję we Wspólnocie III Zakonu Karmelitów Bosych, przyjmując imię Teresa od Dzieciątka Jezus. To na cześć tej ukochanej przez nią karmelitanki bosej, która dopiero co została ogłoszona błogosławioną.
Po którymś podejściu, zakosami pnącą się w górę ścieżyną przystanęła, otarła pot z czoła, spojrzała jak wysoko jest słońce i zmęczona usiadła pod drzewem aby nieco odpocząć. Wyciągnęła z tobołka butelkę wody, kawałek chleba, wędzonego ocsypka i po uczynieniu znaku krzyża, zaczęła się pożywiać. Ptaszki śpiewały, chłodnawy wiaterek napływał z doliny, a słońce co jakiś czas przesłaniały obłoki. Świat dookoła był tak piękny, że słowa zachwytu wyrwały się z jej serca. Skończyła posiłek, podziękowała dobremu Bogu, że miała co zjeść i za piękno świata, wytarła ręce w trawę i wyciągnęła jakąś książkę z tobołka. Przymknęła na chwilkę oczy, a kiedy je otworzyła dostrzegła, że maleńki ptaszek zjada wysypane na kamień okruszki chleba i sera. Zamarła w bezruchu i zaczęła się zastanawiać, jak wykorzystać tę scenę w katechizowaniu dzieci oraz dorosłych mieszkańców Siwcówki i okolicznych przysiółków. Przecież – rozmyślała – Bóg bardzo musi kochać i troszczyć się o człowieka, jeśli pamięta o maleńkim ptaszku. Kiedy ptaszek już odfrunął; otwarła trzymaną w ręku książkę i zagłębiła się w czytaniu. Czas mijał, a kiedy cień drzewa przyciemnił stronice uniosła głowę, spojrzała na chowające się za górą słońce i pospiesznie wstała, ruszając w dalszą drogę. Po cichu modliła się, dziękując swojej patronce, bł. Tereni za piękny przykład wyczytany w książce, a bardzo dobrze jej znany z gospodarstwa. Była to historia o kwoce prowadzącej i ochraniającej gromadkę maleńkich kurczątek. Patrzącej na ten obraz Tereni, oczy zalśniły łzami. Zdała sobie sprawę, że Bóg tak właśnie, jak ta kura, troszczy się o swoje dzieci, a najbardziej o te najmniejsze i najuboższe. Kundusia prosiła Terenię, żeby nauczyła ją jak mówić o dobroci Boga, o Jego miłości do człowieka. Dobrze wiedziała jaką Jezus jej Oblubieniec miłością kocha i jak bardzo pragnie być kochany. Jednakże nauczona na katechetycznym kursie w Sidzinie prawd wiary katolickiej, ze szczególnym akcentem na Bożą sprawiedliwość, całym sercem pragnęła więcej mówić o Bożej miłości, której doświadczała w każdej chwili życia. Zawierzyła jeszcze Tereni wszystkie osoby, które katechizowała, a szczególnie dzieci pierwszokomunijne, młodzież i narzeczonych. Zamknęła ten czas Koronką do Ran Chrystusa. Rozmyślając przy tym o okrutnej Męce, Ukrzyżowaniu i śmierci na Krzyżu, przez które Jezus ukazał cały ogrom Miłości oraz cenę zbawienia człowieka. Przyspieszyła kroku i za chwilę weszła w progi chałupy. Michał, młodszy brat Kundusi z niecierpliwością oczekiwał na jej powrót, a szczególnie na książki i czasopisma katolickie. Po wieczornym obrządku, mieli z resztą rodzeństwa przejrzeć przyniesione skarby i porozmawiać o Bogu i o świecie. Jednakże wydarzenia, które nastąpiły zniweczyły te plany.
Za drzwiami rozległ się tupot nóg i ktoś krzyknął przez uchylone drzwi:” A chodźcież pomóc, bo się pozabijają! Już widły chwycili!” Kundusia, ucałowała trzymany w dłoni obrazeczek Teresy od Dzieciątka Jezus i z różańcem w ręku wyszła szybko. Dobiegające krzyki skierowały jej kroki na miejsce zdarzenia. Kiedy tam dotarła, zobaczyła dwóch sąsiadów kłócących się i bijących. Byli już posiniaczeni i pokrwawieni, a teraz jeden na drugiego biegł z nadstawionymi widłami. Kundusia, modląc się żarliwie, weszła między zwaśnionych zapaleńców i najpierw wzrok skierowała na tego z widłami. Jej czyste, rozjaśnione modlitwą spojrzenie zawstydziło krewkiego górala. Odrzucił widły i już z gołymi rękami rwał się do bitki. Ten drugi wywrzaskiwał jakieś obelgi i przekleństwa i też biegł, ale napotykając postać modlącej się Kundusi i skierowane na niego oczy pełne wyrzutu i troski sprawiły, że wyrzucił trzymany w ręku kamień i przystanął. Napięcie powoli opadało. Kundusia zapytała o co ten zatarg? Okazało się, że kury jednego z nich rozgrzebały grządkę drugiego. Zdecydowana postawa wsparta żarliwą ufną modlitwą oraz spokojne słowa doprowadziły do pojednania i obydwaj przeciwnicy, pod czujnym okiem Kundusi zaczęli reperować zniszczony płot, przez który kury wędrowały na wszystkie strony.
Zaczął zapadać zmrok, odebrała więc od adwersarzy przyrzeczenie, że nazajutrz wspólnie dokończą reperację całego ogrodzenia. Zmęczona skierowała się do domu, gdzie z wieczorną modlitwą czekał na nią stareńki ojciec, rodzeństwo i gotowa wieczerza.
Następnego dnia wróciła do codziennych różnorodnych zajęć; ciężkiej pracy w polu, do tkania samodziałów i cienkiego płótna, do przędzenia, szycia, obrządku, do pomocy zamężnym siostrom i sąsiadom w żniwa i wykopki. Po zakończeniu prac polowych i domowych, każdą chwilę poświęcała na czytanie i rozważanie dzieł duchowości karmelitańskiej, a szczególnie „Dziejów duszy” św.Tereni. Jezus stał się jej jedyną miłością. Pragnęła iść małą drogą, na której można i trzeba wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję do czynienia dobra. Rosło w niej coraz większe pragnienie, aby i inni poznali jak dobry jest Bóg, pokochali Go. Mówiła ludziom o miłości Boga do nich, a każdy jej czyn wykonywany był ze względu na tę miłość Bożą i jakby Bogu samemu.
Kundusia nadal prowadziła katechizowanie różnych grup i pojedynczych osób. Jednakże teraz w swoim nauczaniu więcej tłumaczyła o dobroci i miłości Boga oraz o Jego cierpieniu spowodowanym przez każdy, nawet najmniejszy grzech człowieka.
Wspominała starsza kobieta, że kiedy jako dziecko chodziła na katechezę do Kundusi, ta na zakończenie nauki rozdawała dzieciom po kawałku kostki cukru. Był to rarytas w biednej okolicy. Tłumaczyła wtedy dzieciom, że Jezus jest tysiąc razy lepszy niż najsłodszy cukier. Dla owej kobiety przez całe życie smak czegoś bardzo dobrego przywodził na myśl refleksję, że Bóg jest o wiele lepszy niż ten pokarm i skłaniał ją do dziękczynienia Bogu za Jego dobroć i miłość.

Koniec cz.1

Wanda Maria Bigaj OCDS

Poniżej link do posłuchania powyższej części pierwszej.