List XIV św. Franciszka Xawerego do św. Ignacego i Braci Towarzystwa Jezusowego (Koczin 12 stycznia 1544r)
Niech łaska i miłość Naszego Pana Jezusa Chrystusa będą zawsze z wami. Amen.
To trzeci rok, odkąd opuściłem Lizbonę. To już trzeci raz, kiedy do ciebie napisałem, a otrzymałem od ciebie tylko jeden list z 13 lutego 1542 r. Bóg był świadkiem jak wielką sprawił mi przyjemność. Minęły tylko dwa miesiące, odkąd go otrzymałem. Prawdą jest, że opóźnienie spowodowane było zatrzymaniem statku w Mozambiku w okresie zimowym.
Jestem z Franciszkiem Mansillą wśród chrześcijan Komorów , którzy są bardzo liczni i przybywa ich z dnia na dzień. Zaraz po moim przyjeździe, dowiadywałem się na jakim poziomie jest ich wiedza religijna. Na wszystkie pytania, które zadałem im na temat głównych prawd wiary, na temat różnicy między tym, w co teraz wierzą, a tym, co kiedyś uważali za pogańskie, nie otrzymałem innej odpowiedzi, jak tylko tę, że są chrześcijanami. Ponieważ, nie mogliśmy zrozumieć jedni drugich, gdyż ja mówiłem po hiszpańsku a oni po malajsku, wybrałem spośród nich najbardziej uduchowionych i piśmiennych a spośród nich wybrałem tych którzy biegle znali oba języki. Potem z wielkim trudem udało nam się po wielu dniach przetłumaczyć katechizm na język malajski. Kiedy się go nauczyłem, odwiedzałem wszystkie wioski na wybrzeżu z dzwonkiem w dłoni, gromadząc wokół siebie mężczyzn i dzieci. Dwa razy dziennie objaśniałem im katechizm. Po miesiącu dzieci doskonale znały go na pamięć. Następnie poleciłem im powtórzenie tego czego się nauczyli, swoim rodzicom i domownikom, a nawet ich sąsiadom.
W niedzielę gromadziłem w kościele mężczyzn i kobiety, chłopców i dziewczynki. Wszyscy przybywali z radością, wszyscy ożywieni pragnieniem nauki. A więc zaczynałem w imię Świętej Trójcy Modlitwę niedzielną, Pozdrowienie Anielskie, Symbol Apostolski, recytując donośnym i zrozumiałym głosem, w języku malajskim. Wszyscy powtarzali za mną i znajdowali w tym wielką przyjemność. Ponownie powtórzyłem Symbol kładąc nacisk na każdy z artykułów. Następnie zapytałem każdego z osobna, czy wierzy bez wahania w to, co właśnie wypowiedziały jego usta. Każdy krzyżował ręce na piersi odpowiadając twierdząco.
Staram się by recytowali Symbol częściej niż jakąkolwiek inną modlitwę, powtarzając im, że tylko chrześcijanie wierzą w to, co on zawiera.
Po wyjaśnieniu Symbolu przechodzę do Dekalogu, aby pokazać im, że zasady chrześcijańskiego życia zawarte są w dziesięciu przykazaniach, które wszyscy ludzie mają obowiązek przestrzegać z całą dokładnością; że tylko ten jest dobrym chrześcijaninem i ten będzie miał życie wieczne, kto je ściśle zachowuje. Przeciwnie, ten, kto gardzi jednym z tych przykazań, jest złym chrześcijaninem i będzie potępiony na wieki, o ile nie będzie czynił pokuty. Zdziwienie, zarówno neofitów, jak i pogan, sięga zenitu, gdy pojmują świętość chrześcijańskiego prawa i jego doskonałą zgodność z rozumem. Następnie powtarzam razem z nimi Pater (Ojcze nasz) i Ave (Zdrowaś Maryjo) i każdy z artykułów Symbolu rozpoczynamy od Pater i Ave. Po odśpiewaniu pierwszego artykułu wiary śpiewam z nimi tę pieśń: Jezusie, Synu Boga żywego, spraw, abyśmy w pełni uwierzyli w ten pierwszy artykuł wiary. Ofiarujemy Ci tę modlitwę której Ty sam nas nauczyłeś.
Po drugim artykule śpiewamy inny hymn: Święta Maryjo, Matko naszego Pana Jezusa Chrystusa, uzyskaj nam u Syna swego łaskę wiary bez powątpiewania w ten artykuł wiary.
Oto moja metoda by nauczyć ich Dekalogu:
Śpiewamy pierwsze przykazanie: Będziesz miłował Boga jedynego itd., a następnie odmawiamy tę modlitwę: Jezu Chryste, Synu Boga żywego, spraw byśmy Cię kochali ponad wszystkie rzeczy.
Dodajemy od razu Modlitwę Niedzielną, a następnie wszyscy razem śpiewamy kantyk takiej treści: Święta Maryjo, Matko Jezusa Chrystusa, uzyskaj nam u Syna swego, tę łaskę, byśmy troskliwie zachowywali to pierwsze przykazanie. Po tym śpiewanym wersecie następuje Pozdrowienie Anielskie. Oto porządek [nauczania] jaki zachowujemy dla każdego z przykazań, przedzielając je różnymi hymnami. Przyzwyczaiłem ich do tego by prosili Boga, dałem im do zrozumienia, że kiedy otrzymają z Nieba wszystkie te łaski, uzyskają więcej, niż mogliby prosić.
Recytuję formułę spowiedzi dla wszystkich katechumenów, którzy są gotowi na przyjęcie chrztu, tak dla nich jak i dla pozostałych. Zwłaszcza tych ostatnich pytam uważnie po każdym artykule Symbolu, który recytują, czy mocno w niego wierzą. Jeśli odpowiadają twierdząco, mam zwyczaj wygłaszać dla nich krótką przemowę w języku malajskim, w której wyjaśniam im główne punkty doktryny chrześcijańskiej niezbędnej do zbawienia. Po ich przygotowaniu udzielam im sakramentu chrztu. Kończę moje nauczanie Salve Regina (Witaj Królowo), aby uzyskać pomoc i ochronę Najświętszej Maryi Dziewicy.
Bywa że jednego dnia chrzczę całe wioski, często nie mam już siły by chrzcić, tak wielu jest tych którzy pragną wejść do Kościoła. Głośno powtarzając Symbol i modlitwy, traciłem głos i padałem ze zmęczenia. To niesamowite, jakie owoce przynosi chrzest dzieci i nauki dla dorosłych. Mam nadzieję, że z pomocą Boga te dzieci będą lepsze niż ich rodzice. Albowiem przejawiają dobrą wolę do przyjmowania nauki oraz godny podziwu zapał do pouczania innych. Nienawidzą bałwochwalstwa i nie znoszą bałwochwalców. Nie wahają się czynić wyrzutów swoim rodzicom, gdy widzą, jak czczą bóstwa. Donoszą mi o tym. Ilekroć odkryję dom w którym składa się ofiary bożkom, natychmiast biegnę z gromadą dzieci, które obrzucają demona obelgami i zniewagami, w takim stopniu, w jakim otrzymał cześć od ich rodziców i domowników. Te dzieci – z własnej inicjatywy – prowadzą eksterminację wszystkich bożków. Obalają je, okaleczają, łamią, opluwają, depczą i nie oszczędzają im żadnej zniewagi.
Minęły cztery miesiące, odkąd przebywam w tym mieście pełnym chrześcijan. Kiedy byłem zajęty tłumaczeniem katechizmu, przybyła do mnie duża liczba tubylców z różnych wiosek i prosiła abym poszedł z nimi bezzwłocznie do ich domów i odmówił modlitwy nad ich chorymi.
Liczba nieszczęśników, którzy przychodzili każdego dnia, aby mnie odwiedzić, była tak duża, że nie miałem wystarczająco czasu i sił, aby odmawiać Ewangelię na każdym z nich. Nie zaniedbywałem jednocześnie codziennego nauczania katechizmu dzieci, odpowiadania na pytania i grzebania umarłych. Wkrótce jednak napływ tłumów okazał się zbyt wielki. Z jednej strony chciałem pomóc chorym, którzy przyszli mnie zobaczyć, z drugiej ludziom którzy z nimi przybyli. Liczba przybywających wzrastała z dnia na dzień. Nie mogłem uczynić wszystkiego osobiście, pomóc wszystkim i rozwiązać ich problemy. Odmowa osłabiłaby jednak ich zaufanie do wiary chrześcijańskiej. Posłałem więc przed sobą dzieci by jako pierwsze przychodziły do domu, to tu, to tam. Postanowiłem wybrać dzieci odpowiednie do tego zadania i wysłać je zamiast mnie. Gdy przychodziły do chorych, zwoływały wszystkich domowników oraz sąsiadów. Następnie recytowały im Credo, starały się wzbudzić w chorych ufność i nadzieję w Bogu, a potem recytowały uroczyste modlitwy Kościoła. I co się działo? Bóg ujęty pobożnością dzieci i towarzyszących im, bardzo często przywracał zdrowie chorym i uzdrawiał ich choroby duchowe. W ten sposób Bóg przejawił swoją moc i dobroć w ludziach już konających.
W ten sposób przez choroby ciała wyleczył choroby duszy i swoją mocą budował na ruinach kultu bożków, zaufanie do Jezusa Chrystusa, swego Syna.
Następnie posłałem te dzieci, aby uczyły ignorantów podstawowych prawd naszej wiary, w prywatnych domach, na ulicach, na przedmieściach. Gdy zobaczę, że zrobili wystarczający postęp w jednej wiosce, wysyłam je do innej. Następnie przechodzę osobiście wszystkie te miejsca, jedno po drugim. Gdy zakończę tę trasę, wracam, aby wznowić moją zwykłą pracę w tej samej kolejności. Opuszczając wioskę, zawsze staram się zostawić kopię katechizmu, polecając tym, którzy potrafią pisać by zrobili kopię, nauczyli się na pamięć i nauczali innych.
Ustanawiam jako regułę, że wszyscy muszą się spotykać w święta, w tym samym miejscu o tej samej porze i śpiewać wspólnie podstawy wiary chrześcijańskiej. W tym celu wyznaczyłem, w każdej z tych wiosek, w liczbie trzydziestu, ludzi którzy są zdolni przewodniczyć tym zgromadzeniom. Wicekról Indii, Martin-Alphonse, który darzy wielką życzliwością nasze Towarzystwo, gorliwy w rozprzestrzenianiu chrześcijaństwa, przeznaczył na moją prośbę sumę czterech tysięcy złotych, które nazywają fanons, do uposażenia tych którzy przewodniczą parafii. Ten szanowany urzędnik państwowy głośno chwali członków naszego Towarzystwa. Jego listy do króla poruszają w tym względzie najbardziej palące potrzeby.
Ogromna rzesza ludzi pogrąża się tutaj w ciemności bałwochwalstwa tylko z powodu braku apostołów. Jakże często przychodziła mi myśl, by udać się do Europy, przemierzać ją jak szaleniec, odwiedzać uniwersytety, zwłaszcza w Paryżu, wykrzyczeć wszystkim tym uczonym, którzy mają więcej wiedzy niż miłości: „To z waszej winy olbrzymia rzesza dusz nie wchodzi do królestwa niebieskiego i idzie na wieczne potępienie!” Ach! Oby Bóg to sprawił – powtarzałem sobie wiele razy – by ci doktorzy mieli tyle zapału w zbawieniu dusz, ile mają w poszukiwaniu ludzkiej wiedzy. Jakiż rachunek zdadzą pewnego dnia z wiedzy jaką nabyli, z talentów jakie im powierzono? Być może ta refleksja wstrząsnęłaby nimi. Być może poświęciliby kilka chwil na modlitwę. Może usłyszeliby głos Boga. Być może, podejmując pracę nad sobą, oderwaliby się od swoich cielesnych żądz, od swoich ziemskich przyzwyczajeń. Oddając się całkowicie do dyspozycji i woli Boga, zakrzyknęliby [z głębi serca]: „ Panie, oto jestem! Jestem twój, cały twój! Wyślij mnie tam, gdzie chcesz, nawet do Indii!”
Wielki Boże! Jakże szczęśliwsze życie prowadziliby wówczas! Jakże wielkiego pokoju duszy doświadczaliby! Z jak wielkim zaufaniem i spokojem stanęliby przed sądem Boga żywego, od którego nikt nie może uciec!
Powiedzieliby wówczas z radością, jak sługa z Ewangelii: „Panie, dałeś mi pięć talentów, a oto drugie pięć talentów zyskałem”.
O gdybyż z taką samą gorliwością podlewali prawdziwe drzewo poznania [dobra i zła], z jaką dzień i noc zgłębiają światową wiedzę. O gdybyż poświęcali tyle czasu na pouczanie ignorantów o tym co jest konieczne do zbawienia, ile czasu poświęcają na poszukiwanie bezużytecznej wiedzy. Z łatwością odpowiedzieliby wówczas Panu, gdy przyjdzie niespodziewanie i zażąda: „Zdaj sprawę ze swego zarządu”.
Ach! Obawiam się, że wszyscy ci, którzy na uniwersytetach tak gorliwie słuchają wykładów Akademii Nauk Humanistycznych, powinni raczej mieć za swój cel nie zaszczyty i godność kapłaństwa ale obowiązki i powinności do niego przypisane.
Doszło dziś do tego, że ludziom którzy gorliwie studiują, chodzi raczej o przyjęcie godności kościelnych, niż poświęcenie się czuwaniu, podjęcie trudów i oddanie talentów Jezusowi Chrystusowi i jego Kościołowi.
Jakże wielki błąd popełniają ci nieszczęśnicy, którzy odwracają na ich własną korzyść talenty i studia, przeznaczone dla życia publicznego. Kiedy będą krzyczeć w potrzebie, Bóg będzie głuchy na ich ambicje. Nie ośmielą się bowiem porzucić swoich planów i wyznaczonych celów.
Biorę Boga za świadka, że nie mogąc wrócić do Europy, miałem zamiar napisać list do Uniwersytetu Paryskiego, a zwłaszcza do naszych doktorów Corna i Picarda, aby pokazać im, że tysiące barbarzyńców można przywieźć do poznania Chrystusa, o ile ludzie zajmowaliby się mniej sobą a więcej Jego chwałą.
Módlcie się, moi umiłowani Bracia, módlcie się do Pana żniwa, aby posłał robotników na swoje pole.
W zeszłym roku rozmawiałem z tobą o kolegium, które właśnie zostało założone w Goa i w którym prace są kontynuowane. Jest prawie gotowe. Wychowuje się tu dzieci każdego języka i każdego narodu, które zostały wyrwane z ciemności pogaństwa. Jedni uczą się języka łacińskiego, inni zadawalają się nauką czytania i pisania. Ojciec Paweł, który jest rektorem tego kolegium, odprawia codziennie Mszę św., spowiada je i uczy. Ta uczelnia jest bardzo duża. Pomieści pięćset uczniów, a jego wyposażenie jest proporcjonalne do wielkości.
Tytułem jałmużny otrzymuje hojną pomoc, zarówno ze strony bogatych mieszkańców jak i wice-króla. Nie bez powodu chrześcijanie tego kraju nazywają to kolegium seminarium w Sainte-Foi (Święta Wiara). Nie bez powodu ufamy, że dzięki temu seminarium i z pomocą Boga, zobaczymy Kościół nawracający szerokie masy z pogaństwa, przekraczający granice i poszerzający swoje wpływy daleko na cały Wschód.
Wśród pogan tego kraju jest klasa ludzi zwanych braminami lub brahmanami . Są depozytariuszami pogańskiego kultu i przesądów. To do nich należy strzeżenie świątyń. To oni im służą. Na świecie nie ma rasy bardziej przewrotnej i do takiego stopnia niegodziwej. Często mówiąc o nich, cytuję te słowa proroka:
„Wybaw mnie, Panie, od tego bezbożnego narodu, od tych podstępnych i przewrotnych ludzi”.
Jest to bez wyjątku rasa kłamców i oszustów. Cały ich wysiłek, cała ich wiedza, cała ich umiejętność polega na chwytaniu w pułapki prostego i nieświadomego ludu. W imię swoich bogów skłaniają lud by przynosił do świątyń wszystko, czego oni sami pragną, aby wyżywić siebie, swoje żony, swoje dzieci, ich rodziny. Przekonują idiotów, że ich posągi piją, jedzą i zachowują się jak reszta ludzi. Iluż to nie zasiądzie do stołu, nie ofiarowując wpierw tym bóstwom monety. Bramini, zawsze ucztując, jedzą na dźwięk piszczałek i tamburynów, przekonując tych imbecyli, że to ich bóstwa spożywają jedzenie.
Jeśli czegoś potrzebują, ogłaszają, że ich bogowie są źli, ponieważ nie przyniesiono im tego o co prosili, że jeśli ludzie nie pospieszą się, by zaspokoić ich potrzeby, ześlą im choroby, wojny, rzeź i tysiąc innych plag, a w końcu demony rozprzestrzenią się i spadną na nich. Wtedy ten łatwowierny lud, przerażony w imię tych wyobrażonych bóstw, spieszy się, by zaspokoić chciwość tych skąpych kapłanów. Bramini umieją tylko ledwie pisać. Nie mają wystarczającego wykształcenia. Mają za to w sobie wystarczająco podstępu i złośliwości.
Ci, którzy mieszkają na tym wybrzeżu, są wściekli, za to że wyjawiłem ich niegodziwość. Kiedy są ze mną sami, dobrowolnie zgadzają się, że nie mają innego dziedzictwa, żadnych innych dochodów, niż posągi ich bogów, i że żyją tylko z kłamstwa, którym obciążają lud, że ja sam, tak mały jak ja, wiem więcej niż oni wszyscy razem.
Często wysyłają mi pozdrowienia, dołączając do komplementów prezenty i jest dla nich wielkim smutkiem, że nie przyjmuję żadnego. Mają nadzieję, że poprzez swoje dary, zamkną mi oczy na ich sztuczki i zamkną mi usta. Mówią mi, że wiedzą, że istnieje tylko jeden Bóg i że będą się za mnie modlić. Na ich komplementy odpowiadam, tak jak wypada ale nie zamykam oczu na rzeszę tych ignorantów, zwiedzionych szalonymi przesądami.
Nie przepuszczam żadnej okazji, by zdemaskować ich przebiegłość i żonglerkę. Wielu, otwierając oczy na światło, wyrzeka się kultu bożków i zostaje chrześcijanami, a bez strachu przed brachmanami wszyscy bez wyjątku obejmują krzyż Jezusa Chrystusa.
Rodzimi poganie są tutaj na ogół niepiśmienni ale nie są nowicjuszami w każdym rodzaju przestępstwach.
Odkąd mieszkam w tych krajach, zdołałem nawrócić tylko jednego bramina. To bardzo młody człowiek, który został chrześcijaninem, aby uczyć dzieci pierwszych prawd katechizmu. Przechodząc przez wioski chrześcijan, zwykle przechodzę koło świątyń zamieszkałych przez tych oszustów. Ostatnio przyszło mi do głowy, aby wejść do jednej z tych świątyń, w których zebrało się 200 braminów. Wielu podeszło do mnie. Po dość długiej dyskusji na temat społeczeństwa zapytałem ich, od jakich przykazań uzależnili ich bogowie przyszłą szczęśliwość. Co powinni zrobić, aby uzyskać od nich życie wieczne i szczęśliwe.
Między nimi trwała długa dyskusja. Następnie, za obopólną zgodą, udzielili głosu jednemu z nich, starszemu i bardziej wyćwiczonemu. Ów starzec zapytał mnie z kolei, co nakazuje Bóg chrześcijan. Widząc w czym tkwił spryt starego człowieka, odpowiedziałam, że odpowiem mu tylko wtedy, gdy on odpowie na moje pytanie. Zmuszony do ujawnienia swojej niewiedzy, powiedział mi, że bogowie potrzebują tylko dwóch rzeczy od tych, których chcieli przystąpić do nich:
by nie zabijać krów, których bogowie przyjęli formę,
by czynić dobro braminom, którzy są ich sługami i ulubieńcami.
Ta odpowiedź oburzyła mnie i sprawiła wielki ból w mojej duszy. Zobaczyłem, do jakiego stopnia demon zaślepił ludzi, skoro nadali sobie samym postać boskości.
Błagałem ich, aby mnie posłuchali. Więc głośno recytowałem Credo Apostolskie i Przykazania Boże.
Potem wyjaśniłem im w kilku słowach, w ich języku, czym jest niebo, czym jest piekło, kto będzie uczestnikiem wiecznej szczęśliwości, kto będzie cierpiał męki wieczne, jaka będzie ich intensywność i nieskończoność. Na te słowa natychmiast wstali, przybyli tłumnie, obejmując mnie, oświadczając, że Bóg chrześcijan jest jedynym prawdziwym Bogiem, którego prawa są w doskonałej harmonii z rozumem. Zapytali mnie, czy dusze ludzkie, podobnie jak dusze innych zwierząt, giną wraz z ciałem. Bóg zasugerował mi w tej chwili odpowiedź na miarę możliwości ich pojmowania, tak że byli przekonani o nieśmiertelności duszy i mogli sądzić, że zasady braminizmu były takie same jak chrześcijaństwa.
Pamiętajcie bowiem, że rozumowanie, którym staramy się przekonać ignorantów, nie może być subtelne, jak znajdujemy to w książkach naszych doktorów, ale musi być dostosowane do zdolności ich umysłów.
Zapytali ponownie, czym dusza staje się w chwili śmierci? Jak to możliwe, że we śnie widzimy naszych przyjaciół, krewnych, znajomych i rozmawiamy z nimi (jak i mi się zdarza Drodzy Bracia rozmawiać z wami)? Jak więc dusza opuszcza ciało? Czy Bóg jest czarny czy biały?
Ponieważ Hindusi, którzy mają na ogół czarną karnację skóry, a jednocześnie szanują różnorodność kolorów pośród ludzi, którzy mają się za lepszych od innych narodów, nie omieszkują przypisać czarnego koloru ich bóstwom.
Dlatego ich idole są tak czarne, polane oliwą – śmierdzą, a wyglądają równie odrażająco, jak i obrzydliwie. Odpowiedziałem na wszystkie ich pytania. Następnie, kiedy naciskałem na nich, by przyjęli religię, której prawdę już poznali, dali mi na swoje usprawiedliwienie tak samo niepoważny argument, jaki powszechnie spotyka się wśród samych chrześcijan, że zmuszam ich do zmiany życia i religii. Co więcej, powiedzieli że obawiają się iż zmiana religii doprowadzi ich do ubóstwa, ponieważ żywność pochodzi z kultu bożków.
Na całym wybrzeżu spotkałem tylko jednego bramina który był wykształcony. Mówi się, że wychował się w szlachetnym i znanym kolegium. Dlatego rozmawiałem z nim osobiście twarzą w twarz. Otrzymałem od niego pewien sekret. Najpierw zdradził mi, że wszyscy uczniowie tej akademii składają przysięgę, nie ujawniania ich tajemnic. Niemniej jednak przez wzgląd na przyjaźń, którą mnie darzył, odsłonił mi je. Dlatego powiedział mi, że pierwszą z ich tajemnic jest to, że istnieje tylko jeden Bóg, Stwórca nieba i ziemi, któremu tylko oni są winni cześć, że bożki są niczym innym jak obrazami demonów. Bramini, mają pewne księgi, które uważają za święte a które zawierają, jak mówią, boskie prawa. Aby się tego nauczyć, używają świętego języka, podobnie jak my języka łacińskiego.
Następnie omówił mi dokładnie wszystkie boskie przykazania, jedno po drugim. Nie zrobię tego tutaj. Nie są tego warte. Według niego mądrzy przestrzegają siódmego dnia, który nazywamy niedzielą. Tego dnia od czasu do czasu odmawiają tę modlitwę w swoim świętym języku: Boże, czczę Ciebie i błagam o twoją ustawiczną pomoc. Ponieważ są związani przysięgą, bardzo cicho powtarzają tę formułę modlitwy. Według niego prawo naturalne pozwala im na poligamię. Na koniec dodał, że ich święte księgi zawierają tę przepowiednię, że nadejdzie dzień, w którym wszystkie ludy wyznają tylko jedną i tę samą religię.
Następnie poprosił mnie, abym wyjaśnił mu zasady chrześcijaństwa, obiecując zachować je w największej tajemnicy. Odpowiedziałem, że nie zrobię tego, dopóki nie obieca mi, że rozpowie wszędzie i donośnym głosem wieść o naszej religii. Zgodnie z obietnicą pośpieszyłem mu wyjaśnić te słowa naszego Zbawiciela, które są streszczeniem naszej religii: kto uwierzył i został ochrzczony, będzie zbawiony. Dałem mu formułę, które zawiera cały Symbol Apostolski, z długim komentarzem. Dodałem Dekalog, aby pokazać mu związek między dogmatem a moralnością. Powiedział mi, że pewnej nocy śniło mu się, że stał się chrześcijaninem, że współpracował ze mną i był szczęśliwy. Błagał mnie, abym go ochrzcił w tajemnicy ale warunki jakie postawił, były nie do przyjęcia, więc nie udzieliłem mu chrztu. Nie wątpię, że Bóg pewnego dnia da mu łaskę bycia chrześcijaninem. Napomniałem go, by nauczał ignorantów i prosty lud, że jest tylko jeden Bóg, Stwórca nieba i ziemi, który króluje w niebie. Jednakże lękając się złamania przysięgi a zwłaszcza obawiając się prześladowania demonów, zgodził się ze mną, że nie jest jeszcze całkowicie zdecydowany na chrzest.
Oto kilka interesujących Was wiadomości o moich apostolskich trudach. Mogę Wam jeszcze opowiedzieć, o niewymownych radościach, którymi Bóg napełnia robotników, pracujących nad oczyszczeniem tej nieuprawnej i barbarzyńskiej ziemi. Radości te są tak obfite i tak mocne, że uważam je za jedyne których warto zakosztować w tym życiu. Wydaje mi się, że jeden z tych robotników wyraził tak to upojenie rozkoszami nieba: „Wystarczy, Panie, wystarczy! Połóż kres memu szczęściu w tym życiu! Jeśli w swoim nieskończonym miłosierdziu zezwoliłbyś zanurzyć mi się w zmysłowości, lepiej zabierz mnie z ziemi, która musi być doliną łez i zanieś mnie do odpoczynku błogosławionych, skoro prawdą jest że ten, kto posmakował tej wewnętrznej słodyczy nie może już znaleźć radości w tym życiu z powodu twej boskiej obecności. ”
To dla mnie, moi drodzy Bracia, rozkoszna przyjemność myśleć od czasu do czasu o was, pamiętać o waszej przyjaźni. Brak waszej obecności Bóg w swoim ogromie miłosierdzia, wynagrodził mi.
Przebiegam myślą do lat minionych, spoglądam w przeszłość i nie bez wielkiego bólu widzę, jak wiele czasu straciłem, jak mało skorzystałem z waszej przyjaźni, waszego towarzystwa i waszej wiedzy o sprawach Bożych.
Przez wzgląd na wasze modlitwy, choć jestem tak daleko od Was, Bóg łaskawie ukazał mi moje liczne grzechy. Dla waszych modlitw dał mi siłę i odwagę, aby przyjść i pouczyć pogańskie narody. Składam nieskończone dzięki za boską dobroć i za waszą miłość.
Ze wszystkich wielkich i licznych owoców, które zebrałem w tym życiu z pomocą Opatrzności i które zbieram każdego dnia, najbardziej cenię sobie aprobatę i zatwierdzenie naszego Instytut przez Stolicę Apostolską. Składam wieczne dziękczynienie Bogu, który przez usta swego namiestnika raczył usankcjonować, ratyfikować i na zawsze zatwierdzić regułę, którą objawił i podyktował w tajemnicy swojemu słudze, naszemu ojcu Ignacemu.
Zakończę ten list modląc się do Pana, że skoro w swej dobroci zjednoczył nas pod tą samą regułą i w tym samym czasie, ze względu na wiarę, rozproszył nas i rozesłał na tak ogromne odległości jednych od drugich, znów nas zgromadzi w mieszkaniu błogosławionych.
Wśród różnorakich intencji, kierujmy nasze modlitwy do dusz tych dzieci, które ochrzciłem, a które Bóg w swoim miłosierdziu wezwał do siebie, zanim straciły szatę niewinności. Jest ich jak sądzę, ponad tysiąc. Proszę ich, by uzyskali mi u Boga łaskę czynienia jego woli na tej ziemi wygnania i łez, i pełnienia nie tylko tego czego On chce lecz także jak On chce.
Najmniejszy z Was braci w Chrystusie Jezusie,
Franciszek