Bujumbura, 25 sierpnia 2003 r.
Bilans jest tragiczny, bo już około 300.000 ofiar. Burundyjczycy jednak chcą raczej zobaczyć konkretne owoce, aniżeli znowu wierzyć w piękne postanowienia pokojowe zapisane na papierze. Znają już zbyt dobrze swoich polityków, by pozwolić się naiwnie zwieść.
Burundii po koszmarze ataku na stolicę Bujumburę, pozostaje nadal krajem zagrożonym wojną. Brak bezpieczeństwa nasila się na prowincji do tego stopnia, że mieszkańcy nocują poza swoimi domostwami w wysokich trawach z lęku przed atakami rebeliantów. Tam narażają się jeszcze bardziej na ukąszenia owadów co zwiększa zachorowalność na malarię, która w tych warunkach nie jest wystarczającą leczona. A więc ludzi cierpią podwójnie. Teraz to rebelianci są najbardziej niebezpieczni ponieważ stają się bardzo liczni, są już obecni w całym kraju. Nieustannie się przemieszczając poszukują pieniędzy i innych rzeczy, które można by zrabować, począwszy od bydła po rondle kuchenne z ubogiej chatki na wiosce. Kradną wszystko. Uciekinierzy są również ofiarami wojska, które wykorzystuje sytuację chaosu społecznego i atakuje niewinnych z bronią w ręku. Społeczeństwo burundyjskie jest jeszcze bardzo dalekie pokoju! Cudzoziemcy, zwłaszcza misjonarze, u których bandy widzą łatwą okazję zawłaszczenia sobie pieniędzy, nie są już bezpieczni. Oto właśnie w nocy z soboty 16 na niedzielę 17 sierpnia Siostry Karmelitanki Dzieciątka Jezus z Gakome (15km od Musongati) zostały zaatakowane już po raz trzeci przez uzbrojone bandy. Zostały okradzione, nękane i terroryzowane. Tym samym zostały zmuszone do opuszczenia klasztoru na czas nieokreślony!!!
Jeśli chodzi o sytuację polityczną, to nowy prezydent hutu, Domitien Ndayizeye, właśnie spotykał się w dniach od 18 do 21 sierpnia w RPA z Pierre Nkurunziza, szefem głównego ruchu zbrojnego rebeliantów (CNDD). Głównym celem negocjacji było ustalenie wysokich stanowisk w administracji i wojsku. Rebelianci zażądali stanowiska wiceprezydenta w aktualnym układzie rządzącym, przewodniczącego Parlamentu i szefa głównego dowodzącego w armii. To żądanie wydało się ekipie rządzącej zbyt wygórowane i godzące w Kartę z Arusha (jest to rodzaj tekstu bazowego wspólnie wypracowanego który ma służyć do prowadzenia wszelakich negocjacji wewnątrz – burundyjskich, by doprowadzić do pokoju i sprawiedliwego podziału władzy między hutu i tutsi w Burundii). Rozsądne zrównoważenie sił przewidziane w tej Karcie wydaje się mieć coś na rzeczy, ponieważ to właśnie z tego powodu ostatnie spotkanie negocjacyjne nie przyniosło żadnych efektów, jeżeli chodzi o współudział opozycji w rządzie. Politycy mają jednak nadzieję, że na najbliższym spotkaniu negocjacyjnym w Arusha (Tanzania) uda się ustalić wspólny punkt widzenia i uzgodnić konsensus w punktach rozbieżnych. Spotkanie ma doprowadzić do czynnego udziału CNDD (ruch rebeliantów) we władzach państwowych i do przestrzegania zawieszenia ognia, które jest na papierze a nie w rzeczywistości. Problem polega na tym, że społeczeństwo odnosi się już z wielką rezerwą do obietnic polityków, zważając na ich poprzednie obietnice. Społeczeństwo straciło zaufanie do rządzących. Na dodatek, inne jeszcze ugrupowanie rebeliantów FNL – bardzo skrajny odłam hutu- zresztą bardzo aktywne podczas tej wojny, aż do dnia dzisiejszego nie akceptuje uzgodnień Karty z Arusha i nie zawiesza ognia. Prezydent obiecuje, że i to ugrupowanie będzie zaproszone do stołu negocjacyjnego, ale kiedy? Pytają zmęczeni wojną ludzie. Trzeba pamiętać, że to właśnie to ostatnie ugrupowanie bombardowało stolicę podczas tegorocznego Wielkiego Tygodnia i przeprowadziło ostatnio w połowie lipca straszną ofensywę na miasto, którą w liście opisuje o. Damian. Podsumowując, na poziomie politycznym nadzieja powstrzymania wojny wydaje się bliska jak nigdy dotąd od rozpoczęcia wojny między władzą a zbrojnymi grupami rebeliantów. Bilans jest tragiczny, bo już około 300.000 ofiar. Burundyjczycy jednak chcą raczej zobaczyć konkretne owoce, aniżeli znowu wierzyć w piękne postanowienia pokojowe zapisane na papierze. Znają już zbyt dobrze swoich polityków, by pozwolić się naiwnie zwieść.