Misjonarz w Munsogati – O. Zbigniew Nobis

Sierpień 2004 r.

Misjonarz nie tylko musi pracować duchowo ale i fizycznie. Reperacja samochodu lub turbiny wodnej, zakup żywności, wożenie wody gdy jej zabraknie to częste dodatki do życia misyjnego. Oprócz tego praca w biurze parafialnym dziesiątki, setki, ludzi przychodzących i proszących o pomoc materialną wymaga od nas stalowych nerwów, które często zawodzą, wymaga to dużo cierpliwości większej niż anielskiej.

Wielu ludzi na pewno nie słyszało nazwy Burundi, niektórzy słyszeli tylko z telewizji. Na przykład pod koniec zeszłego roku po zamordowaniu Nuncjusza Apostolskiego. Wtedy prasa światowa i telewizja podały do wiadomości publicznej, że w Burundi w środku Afryki dokonano zamachu na przedstawicielu Ojca Świętego w tym kraju.

Pracuję w Burundi jako misjonarz od 1991 r. Karmelici Bosi Prowincji Polskiej w 1971 r. przyjechali tam ewangelizować. Poszli za nakazem Chrystusa Pana „nauczajcie wszystkie narody”. Tak więc od ponad 30 lat jesteśmy w Burundi w jednym z najmniejszych państw świata, aby nauczać tych ludzi żyć wg. Ewangelii tak jak nauczał Jezus Chrystus. W chwili obecnej jest nas 7 kapłanów i jeden brat.

Mamy dwie placówki: w Musongati 168 km od stolicy i w Bujumburze – stolicy kraju. W Musongati gdzie pracuję od 13 lat są 3 parafie i 14 placówek misyjnych. W stolicy posiadamy dom w którym mieszka obecnie dwóch Ojców. Jeden to nasz przełożony drugi to profesor filozofii w tutejszym seminarium. Przyjmują oni ludzi, którzy pragną się wyspowiadać, pomagają w sąsiednich parafiach, prowadzą rekolekcje, konferencje, przyjmują do Szkaplerza św. W Musongati obsługujemy trzy parafie w których jest ochrzczonych około 30 tysięcy ludzi, a 20 tysięcy jest jeszcze poganami. W całym Burundi żyje około 60% katolików na 6 mln. ludności. Kościół jest obecny tutaj od 100 lat, kiedy Ojcowie Biali kardynała Lavigerie po raz pierwszy stanęli w środku Afryki. Była to kolonia niemiecka, później belgijska po I wojnie światowej.

Pracy duszpasterskiej mamy dużo, średnio na każdego kapłana przypada ponad 10 tysięcy wiernych. Dlatego chcąc chociaż trochę podołać tej pracy „objeżdżamy” placówki misyjne programowo cały rok. W kaplicach pobudowanych na tych terenach odprawiamy Msze św., spowiadamy, chrzcimy, udzielamy sakramentu chorych, błogosławimy małżeństwa, udzielamy I Komunii św. dzieciom i katechumenom, a nawet udzielamy sakramentu Bierzmowania. Nasz ks. Biskup daje nam delegację bo sam nie może podołać temu zadaniu, gdy się ma w diecezji 400 tysięcy wiernych. Tak więc pracy ewangelizacyjnej jest mnóstwo. A przecież trzeba nie tylko ochrzcić ale bez przerwy umacniać wiarę, katechizować, głosić kazania, nie tylko w niedzielę ale codziennie. Najwięcej wysiłku wymaga od nas konfesjonał, gdzie spędzamy dziesiątki godzin, a ludzi do spowiedzi jest dużo i jest to najbliższy kontakt z naszymi czarnymi owieczkami. Po kolędzie nie chodzimy bo jest to niemożliwe. Jest nas czterech kapłanów i jeden brat. Misjonarz nie tylko musi pracować duchowo ale i fizycznie. Reperacja samochodu lub turbiny wodnej, zakup żywności, wożenie wody gdy jej zabraknie to częste dodatki do życia misyjnego. Oprócz tego praca w biurze parafialnym dziesiątki, setki, ludzi przychodzących i proszących o pomoc materialną wymaga od nas stalowych nerwów, które często zawodzą, wymaga to dużo cierpliwości większej niż anielskiej. Problemów duszpasterskich też nie brakuje. W Burundi Kościół Protestancki jest bardzo silny, a to nastręcza dużo problemów związanych z sakramentem małżeństwa. Katolicy żenią się lub wychodzą za mąż za protestantów a to wymaga zobowiązania, że dzieci będą wychowywane w wierze katolickiej. Bez problemów nowożeńcy deklarują się i podpisują, że będą to czynić. Ale w praktyce rzadko się zdarza, aby tego przestrzegali. Zwłaszcza gdy ze strony protestanckiej są mężczyźni. Kościół Protestancki nie jest u nas tolerancyjny. W ogóle wszystkie wyznania niekatolickie jak i inne religie nie są w takim stopniu tolerancyjne jak Kościół Katolicki. Często mąż protestant jak i wspólnota protestancka zmusza, naciska na żonę katoliczkę aby uczestniczyła w ich zebraniach niedzielnych na modlitwie i „przechrzciła się” na ich stronę.

Mówiąc o tolerancji mamy na myśli właśnie to pozwolenie na praktykowanie swojej wiary, a widzimy w innych wyznaniach, że jest to niemożliwe, tylko Kościół Katolicki jest otwarty i całkowicie idzie za słowem Swojego Mistrza Jeśli chcesz.

Owszem nie można uogólniać, ale widzimy jak to wygląda w życiu. Czy inne religie lub wyznania, a szczególnie sekty nie są utrzymywane przymusem, groźbami lub pieniądzem? W Burundi nie ma jeszcze tak wielkiego problemu sekt jak jest to np. w Kongo kraju sąsiadującym z Burundi. U nas choćby istniały takie sekty nie są one silne. Głównym problemem naszych chrześcijan to chodzenie do czarownika, są to często nieświadome praktyki podyktowane strachem np. matka idzie do czarownika po lekarstwo, bo jej dziecku zagraża śmierć. Nie przemyśli czy czarownik zna lekarstwo na daną chorobę, a wiadomo na malarię np. jest tylko Chinina, a na czerwonkę też nie ma lekarstwa jak tylko Negrem lub Belitrim i kroplówka. Przechodziłem te choroby. Nic nie byłoby złego w chodzeniu do czarownika gdyby nie fakt, że czarownik łączy to z oprawianiem czarów i zabobonów a nawet wskazuje przyczynę choroby np. że to sąsiad jest winien i należy go uśmiercić. Czarownik nie jest głupi i wie gdzie szukać pomocy kilku spotkałem w szpitalu kiedy chorowali na malarię.

Jeszcze dużo wody w Nilu upłynie, którego źródła znajdują w Burundi, zanim ludzie porzucą praktyki pogańskie.

Drodzy Przyjaciele Misji prosimy bardzo o modlitwę w intencji misji.

O. Zbigniew Nobis
Misjonarz w Musongati
Burundi

dla czasopisma Misje dzisiaj