27 LAT PRACY MISYJNEJ W AFRYCE O. MARCINA SAŁACIAKA OCD
Mam 70 lat. Urodziłem się w Zawoi, 21 kwietnia 1944 r. Tam ukończyłem szkołę podstawową. W 1959 r. rozpocząłem naukę w Niższym Seminarium Karmelitów Bosych w Wadowicach. Po 4 latach, zdałem egzamin dojrzałości (maturę) i we wrześniu tego samego roku wstąpiłem do nowicjatu Karmelitów Bosych w Czernej. Po ukończeniu Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie przyjąłem dnia 26 marca 1972 r. święcenia kapłańskie z rąk ks. Bpa Juliana Groblickiego. Po święceniach byłem do 1983 r. katechetą w Piotrkowicach, Zawoi i Krakowie. W roku 1983 nasi misjonarze zostali wypędzeni z Burundi. Zwrócono się do mnie o pomoc misyjną w Burundi. Po głębokim zastanowieniu zgodziłem się i wyjechałem na początku grudnia 1983 r. na kurs języka francuskiego do Brukseli. Jechałem tam przez Rzym i dnia 8 grudnia 1983 r. otrzymałem błogosławieństwo na trud misyjny od Ojca św. Jana Pawła II. Położył dłonie na moją głowę i ramię – było to dla mnie jakby pasowanie na misjonarza. Po ukończeniu kursu języka francuskiego przybyłem do Afryki w sierpniu 1984 r. Spotkałem tam inny świat! W dniu przyjazdu padał ulewny deszcz, ale świeciło jasne słońce, czuć było zapach afrykańskiej ziemi! Błogosławieństwo Ojca św. było tak skuteczne, że czułem się tu szczęśliwy. Kurs tubylczego języka kirundi nie był łatwy. Lektura listów Założyciela Ojców Białych, ks. Kard. Lavgeri, postawa Ojców Białych, ich heroiczna cierpliwość i różaniec na piersiach oraz niesamowita grzeczność misyjna – umacniały mnie i zachęcały do wytrwania. Wszystko było tu dla mnie nowicjatem misyjnym. Moje misyjne przeczucia sprawdziły się, a marzenia zrealizowały. Po kursie języka kirundi, w 1985 r. zacząłem spowiadać na stacji misyjnej w Szembne. Nie było misjonarzy. Parafia była bardzo rozległa (20-30 km). Katolików było kilkanaście tysięcy. A nas było tylko dwóch. I tak zaczął się mój misyjny trud! Do największych radości życia kapłańskiego i misyjnego zaliczam pierwszą spowiedź w języku kirundi i rozgrzeszenie kolorowego chrześcijanina oraz chrzest katechumenów. Można to porównać choć trochę z osiągnięciami naukowymi. Pod koniec roku 1985, dnia 7 września, wyrzucono i mnie z Burundi. Przybyliśmy do granicy Rwandy, nad rzekę Kaniyaru, która dziewięć lat później będzie niosła trupy ludzi, na skutek ludobójstwa w Rwandzie. Od października 1985 r. do 2011 r. pracowałem na niwie Pańskiej w Rwandzie (z wyjątkiem 5 lat kiedy pracowałem w Burundii, w czasie wojny w Rwandzie). W okresie mojej pracy misyjnej podejmowałem posługę apostolską w parafiach: Musongati, Rugango i Gahunga. Dzięki opiece Bożej, błogosławieństwu Ojca św. Jana Pawła II i Różańcowi, pokonywałem mężnie wszystkie problemy życia misyjnego, takie jak: choroby (malaria, czerwonka krwawa, amebioza), trudy nauczania i wychowywania Afrykańczyków, wrogość czarowników i pogan, upokorzenia ze strony sekciarzy i heretyków, niebezpieczeństwa zarażenia się nieuleczalnymi chorobami, wygnania, cierpienia z powodu biedy, ludobójstwa, prześladowań na tle rasowym i religijnym. Za te 27 lat misyjnego trudu na afrykańskiej ziemi pragnę serdecznie podziękować Najświętszej Maryi Pannie, za Szkaplerz, który ocalił mnie od śmierci i chorób, i za Różaniec, który nauczyłem się odmawiać w niebezpieczeństwach. Po powrocie do Ojczyzny modlę się na Różańcu codziennie za misje i misjonarzy oraz za tych, których ochrzciłem – około 8 000 Afrykańczyków. Włączymy się w tę modlitwę za misje!!! Z błogosławieństwem i modlitwą
o. Marcin Sałaciak – misjonarz