JUBILEUSZ O. SYLWANA

1996_1JUBILEUSZ 50-LECIA KAPŁAŃSTWA O. SYLWANA ZIELIŃSKIEGO OCD
Spontanicznie przypominam sobie słowa Św. Jana Pawła II, które napisał w związku ze swoim jubileuszem kapłaństwa: „Każde powołanie kapłańskie jest wielką tajemnicą, jest [również] darem, który nieskończenie przerasta człowieka.” W czasie święceń kapłańskich, z człowiekiem nie dzieje się to, co stało się z wodą w Kanie Galilejskiej, którą Chrystus cudownie przemienił w wino. Człowiek obdarzony kapłaństwem nie zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jeden wiersz dalej św. Jan Paweł II pisze: „Każdy z nas kapłanów doświadcza tego bardzo wyraźnie w całym swoim życiu, (…) jak bardzo do kapłaństwa nie dorastamy”.
Chcę krótko napisać czym te moje 50 lat kapłaństwa zostało zapełnione? Nie mam możliwości sięgnąć do jakichś moich notatek z tego okresu, bo ich nie posiadam. Po prostu brakło mi w życiu na to czasu i energii. Stąd w tym, co piszę mogą się zakraść nieścisłości w odniesieniu do dat.
Dość szybko po święceniach kapłańskich, tego samego roku 1965 z polecenia przełożonych udałem się do Lublina, by podjąć studia z zakresu teologii pastoralnej na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W następnym roku zostałem przeniesiony do naszego klasztoru w Krakowie. Tu, między innymi rozpocząłem pracę katechetyczną i wykłady w naszym seminarium z teologii pastoralnej i liturgiki. W 1968 roku rozpocząłem dalsze studia na tworzonym przez Arcybiskupa Karola Wojtyłę Teologicznym Instytucie Papieskim w Krakowie. Nieco później przełożeni zlecili mi troskę o formacje kleryków w naszym seminarium.
Decyzję udania się na misje do Afryki podjąłem w drugim roku studiów w Krakowie, które ukończyłem na kilka tygodni przed wyjazdem do Burundi. Bezpośrednie przygotowanie do pracy misyjnej, a później podróż na misje dzieliłem razem z grupą dziesięciu moich współbraci misjonarzy. Opuściliśmy Polskę w czerwcu 1971 roku. Pierwszy raz dotknąłem ziemi afrykańskiej tego samego roku we wrześniu.
W Burundi nie miałem czasu na stawiania sobie pytania, czy praca misyjna mi odpowiada, czy zostanę tu tylko krótko, czy na dłużej? Najpierw trzeba było pilnie uczyć się miejscowego języka, by choć w małym zakresie zacząć pracę misjonarza. Cieszyłem się, gdy mogłem w kościele pomóc w udzielaniu Komunii Świętej wiernym, i że przy tej okazji bezbłędnie wypowiadałem dwa słowa w języku kirundi. Następna moja posługa to sprawowanie Mszy Świętej w tym języku, ale jeszcze bez obecności Afrykańczyków. Jeszcze Ewangelia była czytana w języku francuskim, a kazania nie było. Kiedy rozpocząłem sprawować Najświętszą Ofiarę w języku kirundi byłem jak dziecko, które stawia pierwsze kroki, pilnie śledzone przez setki wiernych Afrykańczyków. Dziś wiem, że byli dla mnie bardzo wyrozumiali. Chwalili – tak, jak chwali się małe dziecko: „bardzo dobrze znasz nasz język”.
Po kilku miesiącach nauki języka zostałem skierowany na staż misyjny do parafii Makamba. Znalazłem się wśród doświadczonych misjonarzy ze zgromadzenia Ojców Białych, każdy pochodził z innego kraju – rozmawialiśmy po francusku. Bywało, że przez kilka miesięcy nie słyszałem języka polskiego i bałem się, że wnet zapomnę języka ojczystego. Owoce tego odcięcia od języka polskiego były dobre: musiałem się posługiwać językiem francuskim lub miejscowym. Okres pracy misyjnej rozpoczęty w 1972 roku był bardzo trudny szczególnie ze względu na konflikty etniczne w Burundi. W tym roku były one szczególnie dramatyczne: wciąż słyszało się o tym, że giną niewinni ludzie. Można powiedzieć, że ten problem rywalizacji i walk etnicznych był obecny w Burundi przez cały czas mojej posługi misyjnej. Ale towarzyszyła mi świadomość, że właśnie na te czasy Bóg posłał mnie do Burundi, a później do Ruandy. Już w roku 1973 biskup Józef Martin (Belg), który nas przyjął do swojej diecezji, powierza nam samodzielną pracę w parafii Mpinga. Tu, o ile dobrze sobie przypominam, pracowałem około 8 lat.
W związku z prześladowaniem Kościoła w Burundi, po wymuszonym przez miejscowe władze państwowe wyjeździe dwu naszych współbraci zostałem przeniesiony do Musongati, do parafii, która została przez nas założona i prowadzona. Ponieważ prześladowanie Kościoła w Burundi nasilało się i władze państwowe coraz częściej odmawiały prawa pobytu misjonarzy w tym kraju w 1983 roku przełożeni wysyłają mnie do pracy misyjnej w sąsiednim kraju, do Ruandy. Chodziło o przygotowanie nowej misji dla misjonarzy, którzy wnet nie będą mogli pracować w Burundi. W Ruandzie bardzo życzliwie przyjmuje nas biskup diecezji Butare Jan Chrzciciel Gahamanyi i powierza nam parafię Rugango. Prawie równocześnie na prośbę O. Generała, rozpoczęliśmy w sąsiednim Butare starania o teren pod budowę domu formacyjnego dla miejscowych kandydatów do naszego zakonu.  Tu pracowałem przez 3 lata.
Pierwszego kwietnia 1986 roku zostaję skierowany do tworzenia nowej karmelitańskiej parafii w miejscowości Gahunga, w diecezji Ruhengeri, położonej na zboczach kilku wygasłych wulkanów, na pograniczu Ruandy i Ugandy. Do diecezji przyjął nas biskup Fokas Nikwigize. Po dwóch latach pracy w Gahunga wróciłem do Butare, by pracować w naszym tworzącym się, domu rekolekcyjnym i formacyjnym.
W roku 1991 na moją prośbę O. Prowincjał zezwala mi na tak zwany „rok sabatyczny”, który za jego zgodą poświęcam na własne dokształcenie. Wyjeżdżając na misje, miałem już licencjat z teologii, podjąłem więc studia i pisanie pracy doktorskiej na Katolickim Instytucie w Tuluzie, we Francji. Po obronie tej pracy, w styczniu 1993 roku wróciłem do pracy misyjnej w Ruanda i wnet zacząłem wykłady na tworzącym się Instytucie Formacji Osób Konsekrowanych. Ponadto przełożeni powierzyli mi formację w naszym Postulacie, a później Nowicjacie w Butare. Niestety, okrutna zawierucha wojenna w Ruandzie przerwała zajęcia w Wyższej Szkole Formacji Osób Konsekrowanych. Równocześnie, by ratować naszych afrykańskich nowicjuszy, opuściłem razem z nimi Ruandę, udając się do Burundi, a następnie do Francji, do naszych współbraci w Montpelier. Karmelici z Francji, wczuwając się w dramatyczną sytuację Ruandy, z otwartymi rękami przyjęli naszych nowicjuszy. Prosili jednak, by ich wychowawca towarzyszył im do czasu złożenia pierwszych ślubów zakonnych. Następnie ułatwili im dalszą formację, aż do święceń kapłańskich.
Po pierwszych ślubach nowicjuszy w 1995 roku wróciłem do dalszej pracy misyjnej w Ruandzie, w Butare. Sytuacja Rwandy po pożodze wojennej była dramatyczna. Wnet zostałem skierowany do pracy w diecezji Ruhengeri, by razem z księżmi Palotynami i Siostrami od Aniołów podjąć pracę w opuszczonej przez miejscowe duchowieństwo diecezji. W tym czasie przez około 2 lata wspólnie staraliśmy się zapewnić opiekę duchową dla około 200 – 300 tysięcy wiernych. Po roku, już w trochę większym składzie personalnym, razem z dwoma współbraćmi zostaliśmy skierowani do pracy duszpasterskiej przy katedrze w Ruhengeri. Służyliśmy tu pomocą duchową kilkudziesięciu tysiącom wiernych. Do nich zaliczała się również kilkutysięczna rzesza przepełnionego więzienia. Również w tym czasie zaczęliśmy organizować na nowo duszpasterstwo w założonej przez nas wcześniej parafii Gahunga.
Gdy w 1997 r. przyjechałem na urlop do Polski, lekarze stanowczo odradzili mi dalszą pracę misyjną w Afryce. Po kilku miesiącach pobytu w Polsce O. Prowincjał powierzył mi pracę w naszym Biurze Misyjnym, jako Sekretarza misji.
Trudno mi dzisiaj podać dokładne daty, ale chyba w 1999 roku zostałem skierowany przez przełożonych do pracy w naszym klasztorze w Stanach Zjednoczonych, w Munster. Po trzech latach pracy w Munster zostałem przeniesiony do Polski, do klasztoru w Wadowicach. Po okresie trzech lat ponownie powierzono mi pracę w Biurze Misyjnym w Krakowie.
Przez cały czas od wyjazdu z Burundi w 1997 roku byłem zobowiązany do regularnych kontroli medycznych. Pan Bóg tak poukładał moje sprawy zdrowotne, że w roku 2006(?) usłyszałem od lekarza, że stan mojego zdrowia jest na tyle dobry, że mogę wrócić do pracy misyjnej w Afryce. Po uzyskaniu zgody przełożonych wróciłem więc do Afryki i zostałem skierowany do pracy w Burundi, w stolicy Bujumbura. Pełniłem tutaj różne obowiązki do 2008 roku. W tym samym roku powierzono mi pracę związaną z organizacją i budową naszego nowego Centrum Rekolekcyjnego w Gitega.
W sierpniu 2013 roku, ze względów zdrowotnych, idąc za radą lekarza i za zgodą Przełożonego, opuściłem Afrykę. We wrześniu tegoż roku zostałem skierowany do naszego klasztoru w Wadowicach, a w kwietniu 2015 roku do klasztoru w Krakowie.
Tak bardzo schematycznie starałem się tutaj odpowiedzieć na pytanie: co i gdzie robiłem przez 50 lat mojego kapłaństwa? Dużo było w nim prac dotyczących organizacji posługi misyjnej na różnych terenach Burundi i Ruandy, gdzie misjonarz musi nawet naprawiać drogi i mosty. Można powiedzieć, że na misjach w Afryce nie było potrzeby, na którą misjonarz nie musiałby odpowiedzieć. Ale Pan Bóg dał mi łaskę, że zawsze potrzeby duchowe uważałem za najważniejsze i im poświęciłem najwięcej uwagi. Nie brakło również w moim życiu trochę posługi wychowywania młodych Karmelitów, a także trochę pracy nad książką.
Patrząc wstecz na okres 50 lat mojego kapłaństwa zauważyłem, że 70% tego okresu pracowałem poza Polską – najdłużej w Afryce, 32 lata. Dobrze, że nie zapomniałem języka polskiego i teraz mogę dalej służyć jako kapłan w Polsce.
Prawdziwe jest powiedzenie, że „Pan Bóg prosto pisze na krzywych liniach życia człowieka.” Bardzo dużą rolę w moim życiu odegrali moi zmieniający się przełożeni i współbracia, z którymi współpracowałem przez całe kapłaństwo. Bardzo dużą rolę odegrali w moim życiu ci wszyscy, z którymi – dzięki opatrzności Bożej – mogłem się spotkać jako posługujący lub jako otrzymujący posługę i pomoc. Doświadczyłem tego, że pod każdą szerokością geograficzną, nie brak jest ludzi bardzo dobrych, a nawet wspaniałych. Niech Bóg nagrodzi wszystkich.
Jest zwyczaj, że zakonnik rozpoczynając życie konsekrowane, z okazji swoich pierwszych ślubów przygotowuje obrazki na pamiątkę tego wydarzenia i pisze na nich słowa, które stały się jego światłem na nowej drodze. Słowa, które wtedy wybrałem są wzięte z listu św. Pawła do Tymoteusza (2 Tym. 1,12): „Wiem Komu zawierzyłem i pewien jestem.” Z okazji jubileuszu 50 lat kapłaństwa nie zmieniam tych słów, bo one do dziś są moim światłem i nadzieją.
Wszystkim do którym zostałem posłany w ciągu tych 50-lat i do którym Jezus Chrystus mnie pośle z serca błogosławię+
o. Sylwan – misjonarz