Na misje zabierz serce i ewangelię – O. Bartłomiej Kurzyniec

Poznań, 14 październik 2001 r.

Na misję pojechałem zaraz po święceniach w 1976 r., do Burundi, zabrałem wtedy z sobą dwie rzeczy. Jedna znajdowała się w ciężkiej walizce – to Ewangelia, druga zaś jechała we mnie, to serce. Do dziś przypominam moim współbraciom, którzy wybierają się do Afryki: na misje zabierz serce i Ewangelie.

Jezu aragukunda – Jezus Cię kocha
Droga Rodzino i Krewni, Sąsiedzi i Znajomi, Przyjaciele misji, Dzieci, Chłopcy i Dziewczęta !

Widzę Cię, widzę Was i pozdrawiam imieniem Jezusa i Maryi w niedzielne, papieskie popołudnie. Podczas mojego jubileuszowego pobytu w Ojczyźnie, pragnąłem jakoś każdego z Was spotkać, po imieniu pozdrowić, pogadać. Nie dało się. Bo i czasu i sił zabrakło. Jubileusz 25 lat kapłaństwa przeżytego na misjach to czas dziękczynienia Bogu i chwile wspominania. „Wspominać będę dzieła Pana i opowiadać będę to, co widziałem.”

Na misję pojechałem zaraz po święceniach w 1976 r., do Burundi, zabrałem wtedy z sobą dwie rzeczy. Jedna znajdowała się w ciężkiej walizce – to Ewangelia, druga zaś jechała we mnie, to serce. Do dziś przypominam moim współbraciom, którzy wybierają się do Afryki: na misje zabierz serce i Ewangelie. Najpierw ewangelię czytałem po francusku. Uczyłem się też tubylczego języka, by ją czytać po kirundi. A serce pomagało mi pokonywać i usuwać bariery mentalności. W misyjnych podróżach po Burundi, po Rwandzie, w wyjazdach do Kongo, do Ugandy poznałem, że jest tylko jedna mentalność, mentalność miłości. I sercem, i poznanym słowem starałem się głosić: Jezu aragukunda, ukunde Jezu – Jezus Cię kocha, kochaj Jezusa! Ta mentalność człowieka wierzącego, misjonarza Jezusa Chrystusa pozwala mu przekraczać granice i dojść, aż po krańce ziemi.

Dziś wspominam dzieła Pana, piękno ziemi Burundi, piękno tysiąca wzgórz Ruandy i piękno człowieka z kontynentu Afryki. Zachwycam się wiarą tych ludzi, pierwszego wieku chrześcijaństwa. Mówić ludziom Jezus Cię kocha i widzieć jak ludzie kochają Jezusa, jest dla mnie najpiękniejszą przygodą misyjną i kapłańską. Jednego roku wybrałem się z Ruanda do Burundi by odwiedzić ludzi. Trwało tam jeszcze prześladowanie chrześcijan. Na drodze z naszej misji w Musongati do misji w Mpinga ludzie tak się pchali by mnie pozdrowić przez uchyloną szybę, że mnie aż podrapali. Wieczorem w starej chatce misyjnej myślałem dlaczego takie miłe spotkania. Najpierw ludzie szukali tego serca, które im głosiło ewangelię, a ja szukałem tego serca, które uwierzyło. Cieszyliśmy się z e spotkania serc, które uwierzyły Chrystusowi. My im zawierzyli, a oni nam. Myślę, że i ten list jest podobnym spotkaniem serc. Adresy jakie zapisywałem w pociągu, w autobusie, w górskich spotkaniach, na ulicy, a które przetrwały wojenne zawieruchy na misjach są świadectwem naszych pierwszych spotkań. Wiem, że na moje słowo i danie znaku o życiu od dawna czekaliście.

Pisywałem listy z Burundi, z regionu Mossa, z nad granicy Tanzanii ze starej misji w Mpinga. A gdy choroba i prześladowania w Burundi pisywałem listy z domu rekolekcyjnego w Butare, i z młodej misji w Gahunga na granicy Ugandy i Kongo, gdzie pod wulkanami żyję aż do dzisiejszego dnia. Tym razem odzywam się do Was i piszę z Kliniki Chorób Tropikalnych w Poznaniu. I tu misyjny los rzuca mnie na kliniczne posłanie. Odżyła malaria i czuję się tak, jakby kłuła się ameba przewodu pokarmowego. Z tym pasożytem już od paru lat żyję. Nieraz w zgodzie i pokoju, a nieraz toczę walkę na śmierć i życie broniąc się częściowo lekiem.

Dziś w niedzielne popołudnie i papieskie zarazem siedzę trochę zgarbiony i zabieram się do pisania. Czuję się jak zimny motor, który się zapala. Podobnie czuję się gdy malarię przeżywam na misjach przygnębiony z opuszczonymi ramionami. Połykam swoje i cudze kłopoty i połykam leki na bazie chininy. Nie bez przypadku przywędrowało ze mną do Polski afrykańskie przysłowie: Ntabwo mwavukiye ubusa – nie na próżno jesteś zgarbiony. Jakby to przysłowie chciało mnie pocieszyć w czasie choroby. Myślę również o Was wszystkich. Ono też Was chce pocieszyć: nie na próżno jesteś zgarbiony, nad warsztatem pracy, czy pochylony nad bezrobociem; nie na darmo pochylasz się nad garnkami w kuchni, nie na darmo ślęczysz nad książką i odrabianiem zadań. Nie na próżno zgarbiony jesteś Ojcze Święty Janie Pawle II. Za Jezusem przypominasz nam, że nagroda za to pochylenie i zgarbienie czeka nas obfita w niebie.

Piszę ten list w przeddzień tygodnia misyjnego. To tydzień szczególnej wrażliwości i zainteresowania krajami misyjnymi. To również tydzień dziękczynienia Bogu za to, że nas ochrzczonych posyła i czyni misjonarzami swojego Królestwa. Jeszcze raz pomóżcie mi dziękować za 30 lat Karmelu polskiego w Burundi i Rwanda i za moje 25 lat kapłańskiego i misyjnego życia. W tych dniach otrzymałem z Rwanda list od Apolinarego. To chrześcijanin z naszej misji w Ghahunga. Pisał w dniu swoich imienin. W Ghahunga jest zwyczaj, że ludzie ochrzczeni imieniny świętują przy parafii. I tak ci co mają np. za patrona św. Apolinarego przychodzą z rana do kościoła na Mszę Św., niektórzy proszą o spowiedź, po Mszy Św. solenizanci ze swoimi żonami, zapraszają znajomych na imieniny do katechumenatu. Częstują się ziemniakami gotowanymi z fasolą, okraszonymi cebulą i olejem palmowym z dodatkiem chili. Za imieninowy toast służy im piwo bananowe.

Czytałem list Apolinarego, ciekawy o co będzie prosił? Co chce bym mu przywiózł wracając z bogatej Europy ? Gdy przeczytałem list do końca zdziwiłem się, o nic nie prosi. A miał okazje prosić o prezent. Znam go trochę lepiej. Reperuje nam podarte buty. Za dni wojennej zawieruchy, gdy ludzie osłaniali stada krów, gdy inni na głowach przenosili swój dobytek, gdy pędzili barany i ciągli za powrozy przestraszone kozy, trzymając pod pachą kurę albo koguta on przychodził do nas z biblią pod pachą. Siadał w cieniu misyjnego drzewa, i czytał Pismo Św. szukał uspokojenia, otuchy, nadziei na lepsze życie w Słowie Boga. Wojnę przeżył i ocalił ze swojego bogactwa Świętą Księgę. List napisał pięknym językiem francuskim – zdolny. Nie wiem czy ma możliwość ukończenia przerwanej przez wojnę szkoły średniej. Wielu jest takich co mają zdolności ale nie mają na szkołę. Apolinary pisze do mnie zaniepokojony, że pomnożyły się dni mojego pobytu w Ojczyźnie. Jego pragnieniem i prośbą jest bym do nich powrócił. Pozdrawia mnie i prosi o pozdrowienie Was, chrześcijan w Polsce.

Do tych pozdrowień dołączam moje wyrazy wdzięczności. W tygodniu misyjnym dziękuję Warn, za Wasze religijne życie, za dawanie świadectwa, że Jezus kocha i daje człowiekowi szczęście. On jest naszym Zbawicielem. Dziękuję za Waszą misyjną wrażliwość. Powiększacie grono serc, dzięki którym w naszych misyjnych krajach Burundi i Rwanda „Miłość nigdy nie ustaje”.

Ja osobiście każdemu z Was, składam staropolskie Bóg zapłać, za jubileuszowy i misyjny dar, za słowa życzliwości wypowiedziane, zapisane na kartkach i te zachowane w skrytości serca. Moja parafia w Targanicach ofiarowała mi bochen chleba, kielich i dar by chleb nie był jałowy. Podzielę się tym chlebem w Burundii i Rwanda. Okruch tego chleba chcę zamurować w naszym kościele w Ghahunga, by tam nigdy nie zabrakło kapłanów i chleba Eucharystycznego. Dary ze wspólnego świętowania jubileuszu w Krakowie i Targanicach pozwolą mi sklecić jakiś dach nad głową dla dzieci osieroconych, i pozwolą zakupić trochę motyk dla wdów, do uprawy ziemi.

Pisząc patrzę przez okno na poddaszu szpitala. Złota polska jesień! Dla mnie jesień to powrót do domu, do ciepłej chałupy, do wieczerzy. Mnie ciągnie do ciepłej Afryki, do ciepła ludzi. Ciągnie mnie jak do ciepła domu rodzinnego. W krainie wielkich jezior Tanganiki, Wiktorii, Kiwu, w krainie Tysiąca Wzgórz Rwandy, w krainie wulkanów gdzie żyję, pod lazurowym niebem zawsze jest ciepło i zielono. Jeden konar drzewa cytrusowego kwitnie, a na drugim konarze jednocześnie zrywa się owoc. Tu w szpitalu zaglądają do mnie jesienne liście, jakby chciały mnie pożegnać. Może jutro strąci je wiatr i upadną na ziemię. Będzie się nimi bawił jak kot myszą. To z tej, to z innej strony podmuchując. W tej zabawie liść nie ginie, porzucony w spokoju obumiera. Jego obumarcie użyźni ziemię. Ona zaś na wiosnę odda go matce – drzewu. I tak rozwiną się nowe liście, zielone jak zeszłego roku, bracia starszego brata co pomarł jesienią. Myślę, że późną jesienią wiatr mnie nie strąci z drzewa życia, ale uniesie do Afryki, do Rwanda, jak Bóg da.

Kończę to nasze spotkanie znanym nam już przysłowiem „Nie na próżno się trudzisz -nie na próżno jesteś zgarbiony”. Nagroda nasza obfita jest w niebie.

Kraków, Boże Narodzenie 2001 r.

Powracam do Was, tym razem z Krakowa. Jestem już po zabiegu operacyjnym. Czuję się dobrze. Na świętowanie Bożego Narodzenie życzę by Boskie Dziecię Jezus swoim pocałunkiem pokrzepiło nas na duchu, a w Nowym Roku 2002 darzyło zdrowiem i przeniosło nas, aż do siódmego nieba. Myślę, że w styczniu, gdy w Polsce będzie ostra zima i Małysz będzie pobijał rekordy, ja będę grzał się w Afryce, jak u Pana Boga za piecem. Chrześcijanie Burundii i Rwanda nie dzielą się z Wami opłatkiem, nie wiedzące to jest i nie znają tej tradycji. Dzielą się z Wami opieczoną kukurydzą, która na Boże Narodzenie dojrzewa i jest darem nieba i ziemi dla człowieka, i dar człowieka dla człowieka.

Pochylony z Maryją i Józefem nad Boskim Dzieciątkiem, będę dopatrywał się Waszego obrazu w Nim.

Z gorącym, mroźnym pocałunkiem Wasz br. Bartłomiej – Jaśko