Poza rodziną, Afrykańczyk traci swoją tożśamość – O. Józef Trybała

Wielkanoc 2003

Często Afrykańczyk „wyrwany” ze swojego środowiska i rodziny, nie mając tego oparcia w otoczeniu, które wywiera na niego silny nacisk moralny, traci „grunt” pod nogami. Dla niego silniej przemawia to, co powie jego starszy brat niż logika czy rozumowanie.

Nie łatwo jest misjonarzowi, który przeżył 30 lat w Afryce, odkryć coś nowego w otaczającym go środowisku i klimacie. Jego życie tak już wrosło w ten nowy świat afrykański, że już go nic nie dziwi. Wszystko jest normalne. Aby coś zauważyć, spostrzec trzeba dystansu czasu i pewnej odległości fizycznej. Często dopiero po stracie czegoś, docenia się wartość tego, czego już nie ma. Ale mimo wszystko chcę podzielić się z Wami małą refleksją na temat na przykład w rodzinie rwandyjskiej. Ten temat jest mi bliższy, ponieważ sam trudzę się jako wychowawca naszych młodych kandydatów do Zakonu.

Ogólnie mówiąc w rodzinie afrykańskiej wychowanie dzieci czy młodzieży przebiega bardziej na płaszczyźnie konkretnych relacji między rodzicami a dziećmi, niż na teoretycznych refleksjach, czy jakichś formalnych „lekcji” wychowania. To nie tyle sami rodzice wprost, co rodzina w szerszym znaczeniu tworzy „szkołę” wychowania według tradycji i wymogów ogólnie przyjętych z pokolenia na pokolenie. Często Afrykańczyk „wyrwany” ze swojego środowiska i rodziny, nie mając tego oparcia w otoczeniu, które wywiera na niego silny nacisk moralny, traci „grunt” pod nogami. Dla niego silniej przemawia to, co powie jego starszy brat niż logika czy rozumowanie. Więcej znaczy, co powiedzą inni z jego rodziny, niż własne sumienie. Nie znaczy to, że sumienie nie ma tu nic do powiedzenia. Nacisk środowiska jest często decydujący w podejmowaniu decyzji i wyborów. Stąd słabością takiego wychowania, do czego sami się przyznają jest tak zwany „owczy pęd”, czyli skłonność, aby iść i postępować tak, jak to robią inni. Więcej liczy się tu opinia, co powiedzą inni, niż własny zdrowy rozsądek. Stąd można wywnioskować, że np. największą karą będzie wykluczenie z grupy czy rodziny. Poza swoją rodziną czy grupą etniczną Afrykańczyk traci swoją tożsamość. Słowa z księgi Rodzaju, które mówią, że nie dobrze jest człowiekowi samemu, tutaj mają szczególne znaczenie. Nie ma przyszłości dla Afrykańczyka poza „swoimi”. Doświadczenie w wychowaniu naszych młodszych braci potwierdza te spostrzeżenia. W tutejszej tradycyjnej kulturze, która nie posiada korzeni chrześcijańskich, więcej liczy się czasami powiedzenie przodków, przysłowia niż słowa Ewangelii. Często koronnym argumentem, „za” czy „przeciw” nie jest to, co wynika z przyjętej nauki, formacji intelektualnej, ale przysłowie rwandyjskie, utarte powiedzenie „starszych”.

W pewnej mierze ten sposób wychowania w rodzinie przygotowuje młodego człowieka do życia w posłuszeństwie, jakie wymagane jest w życiu zakonnym, ale w tym jest też pewne niebezpieczeństwo, że posłuszeństwo będzie bardziej zewnętrzne, mechaniczne niż świadome i odpowiedzialne.

To co jest u nas w Polsce normalne, że np. rodzice bawią się czasem ze swoimi dziećmi, tutaj jest to nie do pomyślenia. Tak samo w domu dzieci nie jedzą razem ze starszymi. One mają własny kąt, gdzie same spożywają posiłek. Ten dystans między rodzicami, a dziećmi tłumaczy się tym, że dzieci mają mieć szacunek, posłuszeństwo dla rodziców, dla starszych.

Wraz z cywilizacją zachodnią, ewangelizacją i poprzez środki masowego przekazu, kultura afrykańska przechodzi ewolucję. Można niejeden raz zauważyć prawie, że ślepe naśladowanie pewnych zwyczajów przyjętych na żywo z Europy. Kiedyś miałem okazję być świadkiem jak młodzi po ślubie w kościele „paradowali” w pochodzie weselnym w otoczeniu dzieci ubranych na wzór małych żołnierzyków (był to ślub wyższego oficera wojskowego) i małych dziewczynek, które niosły długi welon panny młodej, ubranej tak samo jak kiedyś oglądało się filmie z historii XVIII czy XIX w. Orkiestra grała marsze, a młodzi bardzo powolnym krokiem przechodzili przez bramę triumfalną. Dla mnie było to zabawne widowisko. Tymczasem sami uczestnicy tego wesela byli „grobowo poważni”. Na szczęście nie zdarza się to często, ale zdradza pewne tendencje u pewnych osób.

Jak wszędzie, sprawa wychowania czy formacji chrześcijańskiej czy życia zakonnego, to kwestia długiego procesu „restrukturyzacji” myślenia, wartościowania i postępowania według wymogów Ewangelii. Ale stale pocieszam się tym, że łaska Boża czyni często zaskakujące zmiany i to, co wydawało się nie do pomyślenia, staje się realne i możliwe. Stąd mimo trudów i czasem nie „różowych” perspektyw na przyszłość, w ludzkim rozumieniu, siejemy ziarno słowa Bożego, nie ustajemy w pracy, ufając, że w swoim czasie Pan da, może nie za naszych dni, obfite owoce naszej pracy.

Na zbliżające się święta Wielkanocne życzę Wam, aby zmartwychwstały Pan, napełnił Was swoją mocą z wysoka, rozweselił nadzieją i pokojem umocnił w tych dniach, kiedy wszędzie mówi się, że „czarne chmury” nieszczęść nadchodzą.

Któż miał gorsze perspektywy na przyszłość, niż Ten, którego przybito do Krzyża? Zwyciężyła miłość, łaska i miłosierdzie. One też zwyciężą i u nas, jeśli Jemu zawierzymy bez granic.

Z misjonarskim pozdrowieniem o. Józef Trybała ocd